Artykuł w wersji audio
Predyspozycje liryczne Beaty C. byłyby znane wąskiemu gronu lubiących to na Facebooku, gdyby pewien działacz reprezentujący lubańskie starostwo nie poczuł się podmiotem lirycznym dwóch utworów rymowanych jej autorstwa, traktujących o miernocie człowieczej.
Wiersze te, niemające nikogo konkretnego na myśli, Beata C. wyrzuciła z siebie spontanicznie, gdyż od zawsze w chwilach niesmaku sięga terapeutycznie po pióro, co zresztą przychodzi jej łatwo. Przy czym najlepiej się czuje w limerykach, bo lubią konkret. Tym razem w wierszu chodziło o to, że jako ideowiec-utopistka, wierna lokalnej prawicy, była świadkiem obrzydliwych rozgrywek politycznych od zaplecza.
Od kilku lat Beata C., oskarżona przez pewnego działacza o szkalującą go wyrafinowaną informację podaną rymem, staje przed wysokim Wydziałem II Karnym Sądu Rejonowego w Lubaniu, wyjaśniając następujące okoliczności natchnienia.
Oskarżona (zawód pielęgniarka epidemiologiczna, rozwódka, miesięczny dochód 2850 zł, troje dorosłych dzieci, samochód citroën rocznik 2001, mieszkanie pow. 68 m kw., nieleczona psychiatrycznie) nie chciałaby wyjść na samochwałę, bezgranicznie oddana ludziom prostym, przy czym nielubiąca rozgłosu.
Lokomotywa
W 2006 r. niespodziewanie wyrasta na liderkę najdłuższego strajku ochrony zdrowia w Polsce. 67 dni śpi na dmuchanym materacu w lubańskim szpitalu, tocząc bój o wyszarpanie go szponom prywatyzacji. Wisi na telefonie z PAP, relacjonując wydarzenia na bieżąco. We wrocławskiej telewizji mimo nieprzespanych nocy nie tremuje się w starciu z ministrem Balickim. Wręcz przeciwnie. Awansuje na przewodniczącą rady powiatu, upominając się o człowieka w przyziemnych kontekstach życiowych. Przywraca renty poszkodowanym przez ZUS (w tym odsetki). Broni majątków wyprzedawanych przez burmistrzów kolesiom za bezcen. Bierze w obronę rolników chcących wieszać się z powodu długów.
W tych okolicznościach dostrzeżona zostaje przez kolegów z PiS, widzących potencjał w jej popularności wśród niezamożnego elektoratu. W zamian za zrobienie wyniku w wyborach samorządowych 2011 r. obiecują top miejsce na listach. Niedoświadczona, lecz szczerze romantyczna, niestrudzenie pracuje na człowieczy image struktur w biurze otwartym dla potrzebującego jeszcze długo po godzinach. Czuje się bardziej niż działacz predestynowana na reprezentantkę ludu, mimo to wykrwawia się w kampanii, lansując jego pozytywny wizerunek. Tymczasem po spektakularnej przegranej dostaje od działacza zdawkowego esa, w którym informuje on, że jest dobrze. Dobrem, subiektywnie przez niego pojętym, okazuje się fakt, iż – porozumiawszy się z PO, idąc na dalekie kompromisy – został członkiem zarządu powiatu na specjalnie dla niego stworzonym etacie, opiewającym na kwotę 100 tys. rocznie. Beata C., aktywistka na marnej diecie, czuje się wmanewrowana w wyspy Bergamuty. Nie tak miało być. Biednego powiatu nie stać na fasadowe biurka z jesionu dla różnych Grześków kłamczuchów.
Leń
Choć zdegustowana, z lojalności do partii przemilcza ów niesmak nawet w limerykach. Jednak środowiska związane z działaczem dąsają się za jej plecami, że zbyt samosi się z inicjatywami w szeregach, spychając działacza na plan dalszy.
Miała żal, że pewien działacz chciał oblecieć pierwszą rocznicę jedynie mszą świętą za dusze poległych, nie wysilając się. Podczas gdy ona, uważając, że to jednak za mało, uwijała się, jak mogła, by w tym czerwonym grajdole uczcić tak znamienitych Polaków czymś więcej. Beata C. staje więc na czele festiwalu Ku pamięci, organizując coś więcej za własne pieniądze. Robi wieczorki z rzutnikiem, na których w nastrojowej atmosferze czytane są listy przesłane od rodzin poległych. Reżyseruje film z tych obchodów, kręcony przez wynajętego kamerzystę. Drukuje okolicznościowy biuletyn, rozprowadzony pod kościołem w liczbie 600 sztuk.
Tymczasem zaangażowaną Beatę C. struktury mobbingują ogólną kpiną. A ponieważ jej maksymą jest: Jak napotykam kołtun, rozczesuję go, jeśli się nie da – obcinam, śle list pełen goryczy do szanownego prezesa Jarosława Kaczyńskiego. W liście zarzuca koleżeństwu kombinatorstwo i apatię. Choć nie poszła ze skargą ogólnie w Polskę – przecież chciała załatwić niesnaski w czterech ścianach (a do kogo miała się zwrócić, jak nie do ojca rodziny?) – zostaje dyscyplinarnie wykluczona z partii jako wychodząca przed szereg hierarchii. Dostaje też zawoalowany, lecz czytelny sygnał, by przestała pisać wiersze, gdyż są do bani.
Ciągle romantyczna przed wyborami samorządowymi 2014 r. zakłada lokalny komitecik pod szyldem Solidarna Polska. Niestety przegrywa z działaczem, co zresztą rozczarowuje część elektoratu. W fejsbukowych komentarzach prozą nazywają go kimś małym, denerwując tym żonę działacza. Tuż przed Bożym Narodzeniem postuje, że nie jest wykluczone, iż mąż po świętach zacznie robić porządek z pożytecznymi idiotami.
Psie smutki
W powyższych okolicznościach w lipcu 2015 r. Beata C. wyrzuca na Facebooka powstały spontanicznie utwór „Hipokryta”, brzmiący następująco:
„Pełnią frazesów dziś szczodrze poczęstuję/Zaleję słodyczą słów, co chętnie są słuchane/Zatopię prawdę w bagnie, którego nie żałuję/Wy to kupicie znów, a mi będzie dane/Zasiadać na złotym tronie z waszej naiwności/Jeść homary, jagnię i popijać je szampanem/Serce mam jednak litosne/Pod stołem pozostawiam kości”.
Stany niepokojów odreagowywała już lepszymi wierszami, tymczasem ten – w jej opinii taki sobie – uczynił z niej poetkę niezapomnianą, gdy wszyscy lajkujący go dostali wezwania do prokuratury. Nie wiedząc, o co chodzi, oglądali się za siebie przestraszeni, analizując ostatnie pół roku pod kątem ewentualnych wykroczeń. I nic. Nawet mandatu. Emerytowana dyrektorka szpitala, elokwentna wielbicielka poezji lubańskiej, była tak zdenerwowana listem poleconym, że nie spała po nocach. Gdy przesłuchujący wzięli ją w krzyżowy ogień pytań o wiersz „Hipokryta”, w którym pewien działacz odnalazł samego siebie, do lokalnej poezji zniechęciła się na dobre.
Nastąpiły dalsze masowe inwigilacje lajkujących w celu ustalenia faktycznego podmiotu lirycznego. Jako świadkowie proszeni byli wytłumaczyć się, dlaczego lubią to i o kim w ich mniemaniu jest ów wiersz, skoro prowokuje do komentarzy ośmieszających?
Skarżący działacz (zatrudniony w starostwie na wysokim stanowisku, miesięczny dochód ok. 6 tys. zł, jedno dziecko, dom wolno stojący o pow. 390 m kw., mieszkanie pow. 27 m) doniósł na wiersz, który pod przykrywką rzekomej zaangażowanej twórczości artystycznej miał go poniżyć. Ponadto ów wiersz, napisany profesjonalnie, wywołał w nim lęki prześladowcze związane z obawą przed lubiącymi to, gdyż pod wierszem żywo i negatywnie naigrywali się z działacza, przywołując jego nazwisko. Co z kolei nosi znamiona ataku zmasowanego.
Obwiniana o atak wierszem Beata C. przysięgała przed wysokim sądem, iż pisząc „Hipokrytę”, nie miała na myśli nikogo konkretnego, lecz polityków razem wziętych, składających obiecanki cacanki. Zarzekała się przy tym, że nie wszystkich wkłada do jednego worka. Jeśli ktoś nie czuje się winny, niech nie odnajduje się w jej wierszu. Przemawiała sądowi do zdrowego rozsądku: fakt, że ostatnio przytyła, nie znaczy, iż czuje się pomówiona przez Tuwima piszącego o ósmym wagonie grubasów.
Nie tak miało być. Podczas gdy działacz domaga się ocenzurowania przestrzeni wirtualnej z rymowanki wraz z zadośćuczynieniem od autorki w wysokości 40 tys. zł, wiersz o działaczu, który nieproszony odnalazł się w satyrze, cytują nawet portale australijskie.
Na straganie
Sądy, przegrzebujące literaturę fachową w celu potwierdzenia zbieżności ogólnych cech podmiotu lirycznego z konkretnym działaczem, umarzają sprawy, uzasadniając, iż o tym, czy rymowanki są zniesławiające, nie decyduje subiektywne odczucie. Działacz jako piastujący stanowisko publiczne powinien być bardziej odporny na zjadliwe uwagi w związku z istnieniem rozmaitych typów ocen moralnych. Nie można – dorzucają biegli poloniści – wskazać z nazwiska bohatera utworu tylko na podstawie cech podmiotu lirycznego, będącego zapewne szydercą, skoro ma serce litosne, bo zostawia ochłapy pod stołem tym, których wykorzystał. Jednak działacz, wciąż czujący się podmiotem lirycznym, wybiega z sal sądowych, krzycząc, że będzie odwoływał się po sam Strasburg.
Do pozwów działacza dołącza się żona jako współprowadząca z podmiotem lirycznym gospodarstwo domowe. Studiując lokalne portale, wciąż rozszerza akty oskarżenia o lubiących pióro Beaty C., zarzucając teczkami biurka rejonowych sędziów lubańskich. Żona działacza czuje się poniżona rozmowami internautów podszytymi sarkazmem. Jej dobre imię opluwa m.in. ktoś o nicku Rincewind następującym postem: „wolę ogldać buzię młodej dziewczyny niż tej pani”; ten sam Rincewind pisze dalej: „Osoby, które by mieć comiesięczną ratę na dom są w stanie wejść w sojusz z absolutnie każdym, to państwo wybaczcie…”, co z kolei obraża żonę działacza jako współwłaścicielkę rzekomego domu; Rincewind używa ponadto sformułowania: tym zajmują się nasi „politycy”. Istotny jest cudzysłów przy słowie politycy, oznaczający ironię, sugerujący, że zarówno oskarżycielka, jak i jej mąż nie zasługują na zaufanie, rzekomo prąc po trupach do celu. Niejaka M. pod rymowaną informacją „Hipokryta” wpisuje, że próba odebrania wolności słowa może skończyć się atakiem terrorystycznym jak w Paryżu, co jest ewidentnym oskarżeniem rodziny działacza o terroryzm. Ponadto Beata C., wyrażając się o żonie: „Boże chroń przed nią nasze dzieci”, zarzuca jej, iż nie ma ona dostatecznych kwalifikacji, powodując zagrożenie dla małoletnich powierzonych jej opiece. Studiująca nicki żona nie wyklucza, iż to podszczypująca lirycznie ich dobrostan Beata C. ukrywa się także pod Ernestem Mamrotem, Szczepciem, Pankracym i innymi. Wypowiedzi wyżej wymienionych, poniżające żonę działacza w opinii publicznej, przecież sprawującą funkcję przewodniczącej Związku Zawodowego Solidarność Pracowników Oświaty i Wychowania w Lubaniu, mogły przyczynić się do jej porażki w ostatnich wyborach do sejmiku dolnośląskiego, w których startowała.
Kaczka Dziwaczka
Beata C. po powrocie z pracy nie odreagowuje już wierszem. Działacz żądający od niej 40 tys. zadośćuczynienia za rymy, ekwiwalent rocznej pielęgniarskiej pensji, zrobił z niej wrak poetki. Zresztą koleżanki z pracy w obawie przed działaczem – członkiem organu właścicielskiego zatrudniającej je spółki – na wszelki wypadek przestały lajkować wiersze. W dyżurce jak nigdy oficjalne. Zwłaszcza po anonimie, który działacz wywiesił na stronie PiS w zakładce aktualności, opisującym Beatę C. jako osobę chorobliwie ambitną. Autor anonimu słyszał, jak oświadczała przy kawie swoim poplecznikom, że robi plany, by działacza wykończyć. I szczerze życzy działaczowi zwycięstwa nad oszołomami spod jej znaku.
Więc Beata C. z osoby skaczącej na żywo do gardła ministrowi Balickiemu zrobiła się truchłem. Kilka razy w miesiącu wpisuje w zeszyt nieobecność, udając się na rozprawę o rymowanie. Miewa koszmary związane ze spóźnieniem się do pracy. Raz o mało nie spaliła domu, nastawiając wodę na kawę w połowie nocy, śniąc o dyscyplinarnym wezwaniu do sekretariatu. Ze świetnej pielęgniarki stała się średnią. By oszczędzić nadgodziny, które spędza, broniąc swoich konstytucyjnych praw do informacji rymowanych, wypisała się nawet ze Stowarzyszenia Pielęgniarek Epidemiologicznych zapraszającego na zjazdy. Popołudniami zwija się w kłębek jak embrion i drzemiąc, nie reaguje nawet na telefony od studiujących dzieci.
Po ostatniej rozprawie działacz wpadł z aparatem fotograficznym do szpitalnej stołówki, sfotografował pacjentkę pochodzenia romskiego, jak w piżamie czytała zakupiony z własnej woli tabloid, relacjonujący rozprawę w tonie kpiącym z działacza. Krzyczał, że to kolejny dowód zamachu na jego godność. Nieświadoma podtekstów pacjentka stylem romskim wzywała ochronę, że k…wa jakiś ch...j zdjęcia mi robi! Beata C. ze strachu przed działaczem zamknęła się w dyżurce. Tego dnia, wystraszona irracjonalnością zachowania działacza, naburmuszonego na niewinną lirykę, zwolniła się z pracy.
Czy działacz, doszukujący się hipokryzji w brzmiącej uniwersalnie rymowance, wie, że zrujnował życie Beacie C.? Każdy pracodawca chcący poznać ją bliżej wygoogluje, iż podjęła zorganizowaną akcję zniszczenia polityka i jego rodziny z zastosowaniem technik ataku grupowego. Niech już zostanie w opinii struktur Kaczką Dziwaczką. Ale co z bezbronnym suwerenem w szpitalnych piżamach, którego pozbawiono jedynej pielęgniarki zakaźnej w powiecie?
Tymczasem działacz nieludzko wobec siebie krytyczny. Utożsamił się także z wierszem pod ogólnie brzmiącym tytułem „Pan Nijaki”.
Imiona bohaterów zostały zmienione.