W siedzibie Związku Ukraińców w Polsce w centrum Przemyśla za mleczną szybą pojawia się cień. Ktoś pluje na witrynę. Maria Tucka, nauczycielka i szefowa mniejszości: – Widzi pani? Znowu.
Czerwień i czerń
Nad pobliską rzeką rodziny z dziećmi kończą plażowanie, kilka osób odpoczywa przy rowerach. Tylko w mieście jakoś mnóstwo policji. W sobotę 2 lipca miała odbyć się tu „Noc na Iwana Kupała” – tradycyjna impreza sobótkowa. Odwołano ją w ostatniej chwili. Tydzień wcześniej, w niedzielę, przez Przemyśl przeszła panachyda. Z cerkwi wychodzą wtedy dzieci w ludowych strojach, za nimi starsi niosą chorągwie z Chrystusem, potem kroczy duchowieństwo, lwowska orkiestra wojskowa gra „Czerwoną kalinę”. Przyjeżdża kilka autokarów z Ukrainy. I tak co rok, od dziesięcioleci. W tym roku pochód musiał się zatrzymać. Stali Polacy: kibice, narodowcy, Młodzież Wszechpolska. Krzyczeli: „Znajdzie się kij na banderowski ryj! Wypierdalać z Polski! Zabiję cię!”. Z ramienia porządkowego spadła opaska w barwach ukraińskiej flagi, ktoś próbował ją podpalić. Na ziemi wylądowała chorągiew z Chrystusem, ktoś po niej deptał. Ktoś krzyknął: „jeszcze Polska nie zginęła, ale zginąć musi”, lecz głos został zdławiony. Na jednym z ukraińskich uczestników procesji porwano ludową koszulę.
– Ukraińcy tłumaczą, że czerwone nitki na czarnym tle to dla nich kolor żałoby, ale ja im nie wierzę – mówi chłopak w białej bluzie z kapturem, który został zatrzymany przez policję, ma postawione zarzuty w tej sprawie. Twierdzi, że nie mógł patrzeć bezczynnie, jak przez miasto idzie „pochód banderowskich zdrajców”, a policja nie tylko ich nie aresztuje, ale nawet ochrania.