Joanna Podgórska: Czy polscy hierarchowie obawiają się tego, co powie lub zrobi papież Franciszek podczas Światowych Dni Młodzieży?
Halina Bortnowska: Myślę, że tak. Boją się wielu zjawisk, które mogą zakwestionować sposób, w jaki zarządzają Kościołem jako instytucją. Ale to przede wszystkim będzie spotkanie z młodzieżą świata, a nie z polską hierarchią. Kościół to nie tylko panowie prałaci, ale my – ludzie wierzący. I to jest temat, który mnie najgłębiej obchodzi. Warstwa instytucjonalna bywa różnej jakości. Nasza obecnie – nie najlepszej.
Obawiają się, że skromność Franciszka, jego ostentacyjne unikanie papieskich splendorów, pokaże w innym świetle skłonność części hierarchów do celebry i przepychu?
Mogą się tego obawiać. Franciszek wiele mówi o Kościele ubogich. A jeśli Kościół ma do nich przyjść, to musi dobrowolnie praktykować choć pewną dozę ubóstwa. Wielokrotnie powtarzałam, że aby być świadkiem Ewangelii, trzeba mieć mniej pieniędzy niż ludzie, którym się służy. Nie chodzi o to, by na parafiach czy w biskupstwach było bardzo biednie, ale żeby nie było marnotrawstwa i niesprawiedliwości. Żeby otoczenie nie gorszyło się i nie czuło przynależne do zupełnie innej klasy ludzi. Każdy winien być dopuszczony do stołu.
Franciszek, który umywa nogi islamskiej uchodźczyni, i ONR w białostockiej katedrze. Te sceny stanowią jaskrawy kontrast.
Też tak to przeżyłam. Ta scena, gdy papież liturgicznie obmywa nogi muzułmańskiej uchodźczyni, jest mi ogromnie bliska. Przepiękna i prorocza. To najważniejsze kazanie Franciszka. Gdy opowiadałam o niej w czasie jednej z więziennych wizyt, recydywiści z długoletnimi wyrokami mieli łzy w oczach. Ważne, jaką się ma ideę Kościoła, a ta, którą papież Franciszek realizuje na swój własny, oryginalny sposób, wywodzi się z teologii wyzwolenia i rozumienia potrzeb ludu w Ameryce Łacińskiej.