Wielkie poruszenie wokół małego ruchu
Przymknięta granica kaliningradzka utrudnia życie okolicznym mieszkańcom
Mieszkańcy pomorskiego i warmińsko-mazurskiego są wzburzeni. Samorządowcy ślą listy protestacyjne do rządu. Piszą, że poza stratami finansowymi – wiele sklepów i punktów usługowych wzdłuż granicy zarabiało na rosyjskich klientach – są jeszcze straty kulturowe. Ruch na granicy, od czterech lat otwartej, zamarł i nic nie wskazuje, by miał wrócić.
Niewpuszczanie symetryczne
Umowa o małym ruchu granicznym weszła w życie w lipcu 2012 r. Od tej daty Rosjanie z obwodu kaliningradzkiego i Polacy ze strefy przygranicznej, która obejmowała kilkanaście powiatów pomorskiego i warmińsko-mazurskiego, mogli przekraczać granicę na podstawie specjalnych zezwoleń. Na polsko-rosyjskiej granicy zaczął się ruch. Rosjanie jechali po jedzenie i AGD, Polacy po paliwo i papierosy.
Sama granica powstała po drugiej wojnie światowej, przecięła Prusy Wschodnie. Po wysiedleniu Niemców po obu jej stronach pojawili się nowi mieszkańcy. Na „ziemie odzyskane” ciągnęli Polacy, Litwini, Białorusini i Ukraińcy. Wkrótce Stalin zdecydował jednak, że obwód kaliningradzki stanie się zamkniętym, zmilitaryzowanym regionem, niedostępnym dla nikogo z zewnątrz.
Pierwsze otwarcie granicy dokonało się na początku lat 90., kiedy rozpadł się Związek Radziecki. To wówczas pociągiem do Polski przyjechała Ksenia z Kaliningradu. Przed Braniewem, jak zwykle, weszli pogranicznicy na kontrolę. Wśród nich był Marek. Najpierw rozmowa, potem flirt i Ksenia wyszła za mąż. – Miałam tylko 19 lat. Ludzie różnie na mnie reagowali. Zdarzały się przykre słowa, że Rosjanka. Nic się nie poradzi, cały czas dzieli nas ta historia – opowiada.
Polsko-rosyjskie wizyty zamarły na przełomie wieków: w Rosji zaczął się kryzys ekonomiczny, zaraz potem pojawiły się wizy.