Społeczeństwo

Nie ma ciszy w bloku

Lokatorzy sprzedani razem z budynkiem

Grzegorz jest blokowym „prawnikiem”. Ceni sobie kodeksy, ustawy, od lat jest w nich obeznany, bo tylko znajomością przepisów można się tu jeszcze bronić. Grzegorz jest blokowym „prawnikiem”. Ceni sobie kodeksy, ustawy, od lat jest w nich obeznany, bo tylko znajomością przepisów można się tu jeszcze bronić. Miłosz Poloch / Polityka
U tych eksmisja, u tamtych komornik. Na nikim nie robi to już wrażenia. Każdy tu płacze. Taki blok. Jedenaście klatek, jedenaście pięter. Ulica Śliczna, Wrocław.
Blok po raz pierwszy został sprzedany razem z lokatorami w 1999 r.Miłosz Poloch/Polityka Blok po raz pierwszy został sprzedany razem z lokatorami w 1999 r.

Klatka 10

W mieszkaniu Maciejewskich dzwoni domofon, więc 81-letnia Kazimiera kolejny raz tego dnia na chwilę przestaje oddychać. Całe szczęście, że mieszkają na parterze. Mąż Franciszek, rok starszy, otwiera drzwi, ostrożnie wychyla się i podgląda, kto idzie. To tylko Grzegorz, sąsiad z klatki 20. Można wpuścić. Kazimiera tym razem może odetchnąć.

Grzegorz wpada tylko na chwilę, przyprowadził im kolejnego dziennikarza. Bo o Maciejewskich ostatnio jest głośno. Pięć razy sprzedani z własnym mieszkaniem, w tym ten ostatni raz na licytacji komorniczej. Nawet jak na blok przy Ślicznej to prawdziwy rekord.

To był 14 września 2015 r., godz. 10.30, sala sądowa nr 130, pamiętają dokładnie. We dwoje siedzieli i patrzyli, jak ich licytują. Z dziesięciu ich było, tych licytujących, jeden przez drugiego podbijali cenę. 41 lat życia na 54 m kw. poszło ostatecznie za 230 tys. zł. Ich nowy właściciel był wtedy bardzo miły. Zapewniał – będą sobie państwo mieszkać spokojnie aż do śmierci. I potem, jak przyszedł obejrzeć mieszkanie, też był miły, chwalił, że tak dobrze i ładnie utrzymane. Ale za trzecim razem już się nie uśmiechał. Pokazał Franciszkowi przez drzwi uprawomocniony wyrok z sądu i papier, że prosi o duplikat kluczy i opróżnienie pokoju, na razie jednego. Ma zamiar często w nim przebywać i składować rzeczy. A do 31 czerwca chce, żeby ostatecznie opuścili mieszkanie. Przecież czerwiec ma 30 dni, zdziwił się Franciszek, a Kazimiera w płacz: czegoś takiego nawet w kinie nie grali.

I tak od paru miesięcy co chwilę łzy lecą jej same, choć nic na razie jeszcze się nie stało. Przez te gazety i telewizje ich nowy właściciel chyba się trochę przestraszył. Od miesiąca nie dzwoni ani się nie pojawia we własnej osobie. Nie płacz Kazia, nie płacz, i tak to nie pomoże – mówi Franciszek do żony. A Grzegorz czym prędzej od nich wychodzi. Gdzie się nie pójdzie, stare dziadki płaczą. Od 17 lat to samo. Te łzy już go denerwują.

Klatka 20

Grzegorz wraca do swojej klatki na drugim końcu bloku. W pokoju nazywanym przez sąsiadów kancelarią siada nad papierami. Grzegorz ceni sobie papiery, kodeksy, ustawy, od lat jest w nich obeznany, bo tylko znajomością przepisów można się tu jeszcze bronić. Ktokolwiek więc siądzie w jego domowej kancelarii, Grzegorz wyciąga papiery, przetykając kolejno prezentowane porcje wybuchami nerwowego śmiechu.

Oto jeden z pierwszych papierów, od którego wszystko tutaj się zaczęło. Sierpień 1999 – informacja do nich, czyli lokatorów dawnego bloku zakładowego, wybudowanego ze środków fabryki wagonów Pafawag, miasta Wrocławia i jeszcze kilku innych zakładów pracy, że właśnie zostali sprzedani po raz pierwszy, co klatka, to inny właściciel, choć oczywiście nie brzmiało to w ten sposób. Po latach specjalizacji w temacie Grzegorz wie już, że oficjalnie mówi się, że dokonano sprzedaży udziałów w nieruchomościach mieszkalnych, a razem z nimi zasobów mieszkaniowych. Tak się po prostu pechowo złożyło, że w skład zasobów wchodzili również oni – ci, którzy w latach 90. nie wykupili mieszkania, na które wcześniej wpłacali pieniądze do zakładowego funduszu mieszkaniowego, lub które za kaucję dostali z kwaterunku.

I tak poprzez kolejne warstwy papierów Grzegorz streszcza tę skomplikowaną prawnoadministracyjną opowieść, w którą razem z sąsiadami ze swojej klatki zagłębiał się przez lata. Ależ oni tu mieli mocną ekipę do tego – policjant, poseł i taki Borys, który bał się podsłuchów, ale informacje urzędowe zdobywał pierwsza klasa, no i on, Grzegorz, były szef produkcji pralek w Polarze. Razem pisali pisma do ministerstw, do posłów, do urzędu miasta, rozgryzali zawiadomienia o kolejnych zmianach właścicieli i kolejne ustawy, które miały naprawić to, że jako pierwotni lokatorzy nie mieli możliwości pierwsi wykupić mieszkania. Dowiadywali się, że problem jest nie tylko u nich, ale w całej Polsce – Zabrze, Sosnowiec, Tarnowskie Góry, Białystok.

No i co z tego? Nic. Policjant umarł, Borys umarł, poseł 10 lat temu wyjechał do Ameryki opiekować się wnuczką. Został Grzegorz, 85 lat, ze swoimi 54 m kw. sprzedany już cztery razy. Wciąż lideruje stowarzyszeniu obrony lokatorów bloku, z nieustanną pomocą sąsiada z piętra Longina, 70 lat, sprzedanego również cztery razy, w tym raz na licytacji tak jak Maciejewscy. Teraz właścicielem Longina jest spółka, która co prawda zaproponowała mu, żeby się wykupił za 280 tys. zł, oferują nawet pożyczkę, ale Longin nie ma już tyle życia, żeby zdążyć się spłacić. Przeliczone na raty pozostałe lata jego oraz żony bank wycenił na 17,5 tys. zł.

Więc zostaje płacić czynsz, który wciąż rośnie, bo im nowszy właściciel, tym zysk chce mieć bardziej godziwy. Lecz gdy z tym czynszem zaczyna przesadzać, bo podwyżki przysyła za często lub zbyt wysokie, to wtedy sprawę kieruje się do sądu. Po to właśnie jest ta znajomość przepisów. Niektórzy bardzo pięknie radzą sobie w tych sprawach. Zaimponował np. Grzegorzowi Zdzisław, który razem z sześciorgiem sąsiadów z klatki 22 wzięli adwokata, zaskarżyli w sądzie nieuzasadnioną podwyżkę i wygrali. Choć już miesiąc temu przyszła do niego nowa.

Ale inni, czyli większość, radzą sobie gorzej. Lub wcale. Jak Izydor z klatki 4, którego już drugi raz trzeba ratować od eksmisji za rzekome zaległości w czynszu. Za 35 m kw. mieszkania co miesiąc ma płacić prawie tysiąc złotych. Jak za pierwszym razem wysmażył mu Grzegorz pisemko do sądu, to dali mu nie jednego, a dwóch obrońców z urzędu. Ale teraz przyszło zawiadomienie drugie. Tym razem jednak chcą eksmitować nie tylko 77-letniego Izydora, ale również jego zmarłą 32 lata temu żonę. Izydor dostał w tej sprawie z sądu dwa listy – do siebie i pośmiertny do niej. Stoi z nimi właśnie w drzwiach mieszkania Grzegorza. No chodź pan, siadaj pan – Grzegorzowi znów się zbiera na ten śmiech nerwowy.

Klatka 2

Tę metodyczną i ugruntowaną działalność męskich przedstawicieli lokatorów ze Ślicznej, opartą na systematycznych rozmowach oraz piśmiennictwie, pokrzyżowały jednak ostatnio zupełnie niespodziewanie dwie zbuntowane baby. W przeciwnej części bloku, w klatce nr 2, pewnego wiosennego wieczoru Jola kręciła włosy swojej czterokrotnie sprzedanej, 82-letniej mamie Lucji, gdy nagle do drzwi zadzwonił dzwonek. To była tylko pani Helena Kapeluszowa z dołu, przyszła sobie popłakać, ale mamą Lucją tak wzdrygnęło na ten dzwonek, jak Jola jeszcze nigdy w życiu nie widziała. A niedługo później, gdy znów przyszła w odwiedziny, spotkała mamę sprzątającą w komórce i tłumaczącą – żeby nam się łatwiej stąd wyprowadzało.

Sąsiadka z klatki, 77-letnia Danusia, sprzedana również cztery razy na swoich-nieswoich 35 m kw., które zajmuje z chwilowo bezrobotnym wnukiem, od dawna już ją namawiała, żeby coś zrobiły same, a nie tylko czekały na tych chłopów z drugiej części bloku. I gdy jakoś w kwietniu do mamy Lucji przyszła kolejna podwyżka czynszu, która opłaty wywindowała do ponad 1400 zł przy maminej emeryturze 1184 zł, Jola wstała rano, wypiła kawę, zawołała Danusię i poszły do wojewody.

Nigdy w życiu jeszcze nie były u wojewody, więc tak pukały to tu, to tam do drzwi, zza których mówiono tylko: proszę nie wchodzić, aż w końcu trafiły do kancelarii i powiedziały, że nie wyjdą, dopóki ktoś ich nie umówi na spotkanie. A wracając, wstąpiły jeszcze do lokalnej gazety – opowiedziały o Maciejewskich spod dziesiątki, od których piąty właściciel żądał, aby opróżnili z siebie lokal. Franciszek do tej pory nie wie, skąd ten pan redaktor, który pierwszy zadzwonił, miał jego telefon, a to właśnie Danusia z Jolą stoją za tym po cichu.

Niestety, ze spotkania u wojewody nie wyszło nic konkretnego. Zabrały ze sobą z klatki sąsiadki starowinki, które po urzędowych korytarzach posuwały nogami, i jak je tam zobaczyli ci eleganccy funkcjonariusze państwowi młodsi o dwa pokolenia, to tak jakby bezgłośnie mówili: zapraszamy do wyjścia.

Ale Jola z Danusią jeszcze nie składają broni. Jeszcze telewizję tu na Śliczną ściągnęły, a w sierpniu wybierają się na manifestację we Wrocławiu, razem z wieloma innymi lokatorami z podobnych bloków. Jola mówi, że to przede wszystkim w imieniu tych najsłabszych, którzy mają już mniej siły, żeby zawalczyć o swoje.

Zenona z klatki 8, któremu na dniach chcieli robić eksmisję, i mimo że od dwóch miesięcy nie może wyjść ze szpitala, wciąż ostro walczy werbalnie i pisemnie ze światem. I jeszcze w imieniu pani Haliny Kapeluszowej z ich klatki 2, tej, która czasem przychodzi popłakać, bo straciła trójkę zmarłych na raka dzieci, a sąd zna tylko z ulicy i przysięgła sobie, że do końca jej życia tak już pozostanie.

I tylko czasem wokół bloku przy Ślicznej tak jakoś nieswojo robi się Joli i Danusi. Takie spojrzenia sugerujące: nie wychylaj się tak, za dużo robisz szumu. Niektórzy panowie z tej drugiej części patrzą na nie z lekkim pobłażaniem, że zabrały się za coś, co oni robią od dawna. Może i robią, ale one inaczej robią, po swojemu. Albo: nie wykupiliście, no to teraz macie. Tak mówią nieliczni sąsiedzi, którym jakimś trafem udało się w latach 90. zdobyć na własność mieszkanie. Jak wykupili, jak im się udało – o to nikt nikogo nie pyta na Ślicznej.

A nowi, młodzi lokatorzy, którzy opróżnione z zalegających staroci mieszkania zajmują z zadowoleniem, płacąc bez protestów wolnorynkowy i godziwy czynsz, i których z dnia na dzień jest coraz więcej, w ogóle się nie odzywają. Danusia z Jolą podejrzewają, że oni chyba nawet nie wiedzą, z kim żyją za ścianą. Jak z takim nowym, młodym, zdrowym, z którego twarzy nic się nie czyta, człowiek się spotka przypadkowo w windzie, to tylko uśmiech, dzień dobry, dzień dobry, a potem już sama cisza.

Polityka 35.2016 (3074) z dnia 23.08.2016; Społeczeństwo; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Nie ma ciszy w bloku"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną