Obecność Człowieka Skrzywdzonego jest dziś w Polsce mocno wyczuwalna. Problem, że słabo poddaje się on klasyfikacjom, do jakich przywykliśmy. Biedny jest czy bogaty? Różnie, ale wcale niekoniecznie jest tzw. przegranym transformacji. Starszy czy raczej młody? Coraz rzadziej – z powodów czysto biologicznych – ktoś, komu można by przypisać syndrom homo sovieticusa (zwanego też Sowkiem), którego nabawiłby się w PRL. Prawicowy, lewicowy? Hybrydowy. Konserwatywny (gdy np. kpi z równouprawnienia kobiet), anarchistyczny (gdy piratuje w internecie). Trochę demokrata, trochę autokrata. Taki ze swoim rozumem, brutalnie eksponowanym w blogach i na forach internetowych. Ze swoim egzaltowanym patriotyzmem, manifestowanym na modnych „patriotycznych” koszulkach. Z obrazem świata pełnego niesprawiedliwości, łajdactwa, zagrożeń. Osobiście tego wcale nie musiał doświadczyć – jest zresztą z tych, co to nie dają się ohukać (by znaleźć jakieś słowo w miejsce popularnego wulgaryzmu). Ale ma poczucie upokorzenia. Krzywdy moralnej. Grupowej, zbiorowej, narodowej.
Jeśli nawet nie głosował na PiS, to nie walczy z nim. „Prywatna obsesja Kaczyńskiego na punkcie własnej godności okazała się zbieżna z pewną powszechną emocją” – mówi Waldemar Pawlak w wywiadzie dla Grzegorza Sroczyńskiego („Duży Format”). Schronienia Człowiek Skrzywdzony szuka w narodzie i państwie. I PiS mu daje oparcie. Nawet nie dlatego, że kreuje się na władzę szczodrą, opiekuńczą i sprawczą. Bardziej dlatego, że wymierza sprawiedliwość, zapowiada odwet. A najbardziej – ponieważ utwierdza Człowieka Skrzywdzonego w przekonaniu, że nieszczęściom i podłościom nie ma i nie będzie końca.
Człowiek Skrzywdzony jest wściekły na: poprawność polityczną, Unię, elity, celebrytów, korporacje, banki, Tuska (że wyjechał i umknął zemście), Wajdę (że zbrukał powstanie, ukazując Polaków w „Kanale”), na Bartoszewskiego (bo mu się kojarzy z „Gazetą Wyborczą” oraz pedagogiką wstydu). Lista jego irytacji jest długa. Dziś wydaje się zbyt wściekły, by można było odzyskać go dla liberalnej demokracji.
Kto powie „nie”
Niepokój, że w polskim społeczeństwie jest jakaś duża grupa, która kiedyś powie „nie” i demokracji (tej ujętej w gorset europejskich standardów prawnych czy instytucjonalnych), i gorączkowemu polskiemu kapitalizmowi, towarzyszył badaczom społecznym od lat. Oczywiste było, że setki tysięcy Polaków nie mają w sobie mocy, by stanąć do transformacyjnego, rynkowego hiperwyścigu, czyli obłędnie tyrać, zarabiać i kupować. I że kompletnie inaczej definiują demokrację niż jako instytucjonalne i prawne gwarancje wolności; dla ogromnej rzeszy demokratyczne państwo to raczej takie, które troszczy się o dobrobyt wszystkich obywateli i czuwa nad sprawiedliwym podziałem dóbr.
Szukano tej grupy wśród tzw. przegranych transformacji, wykluczonych, prowincjonalnych, gdzieś na gruzach pegeerów czy kombinatów włókienniczych. Mówiono o nich „roszczeniowi”, dopatrując się w ich biernym oczekiwaniu, że państwo zaspokoi życiowe potrzeby, reliktu realnego socjalizmu. Prof. Maria Lewicka taki system postaw i przekonań społeczno-politycznych nazwała przed laty syndromem lepperyzmu.
W ostatnich latach prof. Andrzej Leder swoją „Prześnioną rewolucją” poddał inny trop licznym badaczom i publicystom: chłopski rodowód polskiego społeczeństwa, co jest wynikiem unicestwienia klasy mieszczańskiej (przez nazistów), ziemiańskiej i inteligenckiej (przez Sowietów). Ma to ten dramatyczny skutek dla polskiej mentalności, że zakodował się w niej obraz rzeczywistości społecznej jako stale odtwarzającego się podziału na (aroganckich i wszechwładnych) panów oraz (eksploatowanych i poniżanych) chamów. W efekcie stosunki społeczne – polityczne, zawodowe, biznesowe – są u nas zgoła folwarczne, a „poddanym” towarzyszy chroniczne poczucie krzywdy.
Odkryto wiele innych symptomów roszczeniowości, np. że we wszystkich krajach byłego bloku sowieckiego oczekiwania wobec państwa są zdecydowanie wyższe niż w starej Europie, a w Polsce częściej niż gdziekolwiek sięgają one nawet takich postulatów, jak regulowanie cen (badania prof. Jacka Raciborskiego, dr. Przemysława Sadury). I tym one silniejsze, im niższa warstwa społeczna.
Aktywni, bierni, odwetowi
Wszystkie te socjologiczne, historyczne, politologiczne tropy prowadzą jakoś do Człowieka Skrzywdzonego, tyle że trzymają się utartego podziału na klasy, warstwy, biedniejszych i bogatszych, lepiej i gorzej wykształconych. Tymczasem – jako się rzekło – dzisiejsi Skrzywdzeni zamieszkują na wszystkich szczeblach drabiny społecznej, a szczególną zagadką są ci młodzi, którzy osobistej krzywdy nie zdążyli jeszcze doświadczyć. Dlatego interesująca jest ścieżka myślenia, jaką poszła dr hab. Magdalena Żemojtel-Piotrowska, psycholog międzykulturowy z Uniwersytetu Gdańskiego, zadając sobie m.in. proste pytanie, czy roszczeniowość nie wynika czasem z cech osobowości człowieka?
Wyszła z założenia, że nie ma jednej roszczeniowości. Ponad 10-letnie badania jej zespołu (we współpracy z psychologami z 44 krajów) wykazały, że w polskiej próbie całkowicie wolni od jakichkolwiek oczekiwań, roszczeń wobec innych – państwa, ale też swoich szefów czy partnerów – stanowią ledwie 5 proc. populacji (patrz ramka).
Roszczeniowość jest w istocie mozaiką przekonań, które większość ludzi w jakimś stopniu podziela. Np. pogląd, że o swoje trzeba się upominać, że państwo ma obowiązki wobec obywateli albo – że zasada „oko za oko, ząb za ząb” jest słuszna. Zdaniem badaczki niemal każdy człowiek jest taką oryginalną składanką roszczeniowości aktywnej (czyli poniekąd słusznej dbałości o własny interes), biernej (czyli oczekiwania, że inni, w tym państwo, wywiążą się ze zobowiązań) i odwetowej (czyli przekonania, że za krzywdy należy się stosowna odpłata). Rzecz w natężeniu tych przekonań i w proporcjach. Blisko 20 proc. badanych kwalifikuje się do grupy silnie roszczeniowych, gdzie wysokiemu poziomowi roszczeniowości aktywnej i biernej towarzyszy szczególnie silna roszczeniowość odwetowa.
Roszczeniowość aktywna jest w gruncie rzeczy trafną odpowiedzią na czasy indywidualizmu i rywalizacji. Tym różni się od asertywności, że to co prawda dbanie o własny interes, lecz bez oglądania się na innych. Cechuje ludzi o wyższym statusie ekonomicznym. Raczej mężczyzn, raczej młodych i raczej wielkomiejskich. To postawa: pracuję, mam talent, należy mi się. Wiąże się na ogół z demokratycznymi przekonaniami i satysfakcją z życia.
Bierna cechuje raczej kobiety i osoby starsze, raczej niżej wykształcone i gorzej sytuowane. Łączy się z idealistycznym pojmowaniem świata jako wspólnoty zobowiązanej do wzajemnego wsparcia. To takie cierpiętnictwo, ale bez agresji.
Najbardziej niepokojąca jest ta odwetowa. Jest wszędobylska – nie ogląda się na status ekonomiczny człowieka. Znacznie silniej niż aktywna czy bierna uzależniona jest od cech temperamentu i osobowości: przenika osoby o wysokim stopniu neurotyzmu, skupione na sobie, mniej ugodowe, bardziej zamknięte na doświadczenia. Osoby z tym silnym rysem odwetowości nie są narcystyczne (przekonanie o własnej wielkości towarzyszy raczej roszczeniowcom aktywnym), mają dość chwiejne poczucie wartości. Ale są niezwykle wrażliwe na zranienie. Roszczeniowość odwetowa jest wyjątkowo czuła na tzw. zagrożenie interesu własnego, nieważne – realnego czy wyobrażonego.
W ramach badań zespołu dr Żemojtel przeprowadzono m.in. taki eksperyment: kilkudziesięciu nauczycieli ośrodka szkolno-wychowawczego zostało podzielonych na dwie grupy. Jednej powiedziano, że koledzy wytypowali ich do nagrody dyrektora, drugiej – że nie dostali rekomendacji (co, oczywiście, było fortelem badawczym). Potem testowano ich roszczeniowość: wzrosła tylko odwetowa. I wyłącznie w grupie pominiętych.
Odwetowi nie mają w sobie za wiele empatii. Często podzielają makiaweliczny obraz relacji międzyludzkich: przekonanie, że ludźmi wolno i trzeba sterować we własnym interesie. I często widzą świat w kategoriach gry o sumie zerowej (jeśli ktoś zyskuje, to ja tracę). Ich stosunek do narodu to nie tyle patriotyzm czy nacjonalizm, ile mesjanizm: przekonanie o jego doskonałości moralnej i szczególnym znaczeniu w historii, poczucie, że cierpiał on dla dobra innych narodów, był krzywdzony i wymaga to należnej rekompensaty. Roszczeniowość odwetowa nie lubi demokracji, skłonna jest do autorytaryzmu. I wreszcie: woli młodych.
W najmłodszych grupach badanych (uczniów czy studentów) potrzeba odwetu jeszcze po równo rozkłada się między mężczyzn i kobiety, ale one dość szybko odpadają. Być może, sugeruje badaczka, samo życie – założenie rodziny, urodzenie dziecka – uspołecznia je, przesuwając w stronę roszczeniowości biernej. Młodym mężczyznom ona jeszcze długo nie mija. Jakby zawieszali się w tym stanie potencjalnej krzywdy i odpłaty, najeżenia i nieufności, chwiejności w emocjach i samoocenie. Jest zatem ta młodomęska agresywna, odwetowa roszczeniowość sposobem reagowania na rzeczywistość, systemem poglądów i przekonań na temat natury świata. Raczej mentalnością niż cechą.
– Można ją pewnie uzasadnić również ewolucyjnie – tłumaczy dr Żemojtel. – To ten moment, kiedy młody osobnik szuka pozycji w stadzie. Przypuszczam, że roszczeniowość odwetowa jest dziedziczna społecznie, ale niewykluczone, że również w jakimś sensie jest ona biologicznie w człowieka wbudowana. Nie jest niewzruszona. Problem, że łatwiej ją podsycać, niż neutralizować.
Pogląd? Postawa? Pokolenie?
Polska na razie sytuuje się w połowie międzynarodowej skali roszczeniowości, również tej odwetowej. Najmniej roszczeniowi – w każdym wymiarze – są mieszkańcy krajów, gdzie działa rozwinięty system opieki społecznej, jednocześnie jego reguły są przejrzyste (Niemcy, Norwegia, Belgia). Sprzyja roszczeniowości, zwłaszcza odwetowej, tzw. kultura honoru, autorytarne rządy, brak zaufania społecznego (rekordowe wskaźniki osiąga – wedle badań zespołu – w Algierii, Iranie, Armenii). Jednak – co znamienne – potrafi ona spiralnie się nakręcić, jak w ostatnich latach w Grecji: kolejne przywileje socjalne i zagraniczna pomoc finansowa wywoływały tam kolejne fale żądań, co postawy „skrzywdzonego Greka i Grecji” nie tylko nie gasiło, ale wręcz ją rozniecało.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że podobna spirala poszła w ruch również w Polsce. Jan Tokarski, filozof i publicysta „Kultury Liberalnej”, przekonuje, że mamy do czynienia z odrodzeniem homo sovieticusa (jednak): „W większości przypadków jest to człowiek autentycznie skrzywdzony. Ale w gruncie rzeczy kocha on swoje nieszczęście. Szuka potwierdzenia, że jego porażka w istocie jest zwycięstwem. Że był cały czas przykładem moralnej niezłomności. Że świat go oszukał, bo on odmówił uczestnictwa w świecie, którym rządzi fałsz. Na poziomie werbalnym jest jednoznacznie antykomunistyczny. Na poziomie zachowań stanowi jednak idealnie »upaństwowioną« jednostkę, ślepo oddaną swej politycznej religii. Jest rzeczą drugorzędną, czy wrogiem będzie układ, spowici mgłą tajemnicy twórcy zamachu czy antypolska elita. Egzaltacja wokół spraw narodowych jest metodą funkcjonowania współczesnej mentalności sowieckiej. W obu przypadkach mamy do czynienia z perwersyjnym umiłowaniem klęski. Najłatwiej obdarować ich poczuciem moralnej wyższości. Wpoić przekonanie, że za wszelkie zło, jakie ich spotkało, odpowiedzialni są jacyś »oni«. Oraz że »my« się z nimi rozprawimy”.
Dr Żemojtel: – Roszczeniowość odwetowa wyrasta z lęku. A lęk najłatwiej ukoić, rozliczając innych, „onych”.
W naszym kraju grunt dla Człowieka Skrzywdzonego jest żyzny. Wychowany na romantycznych, mesjanistycznych mitach historycznych i literackich, zszokowany błyskawiczną transformacją gospodarczą i kulturową, przepełniony totalną nieufnością (co potwierdza Europejski Sondaż Społeczny), dziś Człowiek Skrzywdzony poddawany jest dalszej obróbce. Władza zsynchronizowała się z jego stanem psychicznym. Nie przypadkiem podsuwa mu bohaterów – wyklętych, ale teraz już pomszczonych (symbolicznie) i podniesionych do miana niezłomnych.
Poczucie krzywdy wydaje się poręczne politycznie, warte podsycania. Ale to złudna i niebezpieczna droga, bo roszczeniowość odwetowa jest dramatycznie destrukcyjna. I dla samego człowieka, i dla ogółu. To są ludzie zestresowani, rozgoryczeni, źli. Nie bardzo daje się ten stan odwrócić sukcesem, powodzeniem. W psychologii ekonomicznej jest takie dobrze znane prawo, że ludzi bardziej boli zgubienie 100 zł, niż znalezienie takiego banknotu. To może wyglądać na paradoks, ale strata jest bardziej atrakcyjna emocjonalnie niż zysk.
PiS będzie miał trudność z wyhamowaniem tej spirali. A już musi to robić. Niech przykładem posłuży sprawa, która ostatnio zelektryzowała opinię publiczną: kijów bejsbolowych, jakie pewien producent ze Szczecina ozdabiał wizerunkiem „Małego Powstańca” i innymi ornamentami narodowymi. Minister Ziobro musiał to potępić, prokuratura – zająć się sprawą z paragrafów „profanacja” i „ochrona praw autorskich”. Ale skrzywdzeni kipią w internecie w obronie skrzywdzonego biznesmena, który – jak twierdzą – po prostu rynkowo wyczuł, co gra w duszach Polaków. I dodają autorskie refleksje, że powstanie sprofanował na przykład taki Wajda, wpuszczając Polaków w „ten śmierdzący »Kanał«”...
Wierzyć, że owe bejsbole tylko udekorują pokoje młodych patriotów? Czy może jakoś zacząć kanalizować ten – nazwijmy go – syndrom krzywdy i odwetu? Dziś nie ma na to mądrych, no, może poza pomysłami w rodzaju utworzenia klas narodowo-matematycznych, zaciągiem do obrony terytorialnej, wprowadzeniem na powrót do szkół nauki strzelania, co miałoby ulżyć bitności nastolatków. Wielu spośród nich zasili pewnie skrajne ugrupowania. Raczej prawicowe, bo one są. Być może pojawi się znów jakaś ekscentryczna alternatywa z powabnym dla młodych przywódcą na wzór Pawła Kukiza czy Janusza Korwin-Mikkego. Albo ostra, populistyczna, niechby i lewicowa (Razem jest zbyt inteligencka). Musieliby stworzyć ją sami, wyłonić spośród siebie trybuna, wodza. Na razie niczego ani nikogo takiego na horyzoncie nie widać.
Młodzi dotknięci syndromem krzywdy i odwetu stanowią dziś widoczny, ale wciąż tylko ułamek całej młodzieży. Niewykluczone, że większość z nich z latami ostygnie i „wystrzela się” na lekcjach przysposobienia obronnego, bez szczególnej potrzeby zastosowania tej kompetencji w praktyce. Lecz pewnie liczni będą już zawsze poszukiwać krzywdy, której emocjonalnej atrakcyjności właśnie doświadczają. Najgorzej, gdy poczucie skrzywdzenia i nieszczęścia staje się jak używka – uszczęśliwia. Z nawyku trudno się wyzwolić. A dostawcy takiej używki zawsze się znajdą.
***
Skala żalów, czyli co kto sobie rości
Tzw. trójczynnikowy model roszczeniowości autorstwa dr hab. Magdaleny Żemojtel-Piotrowskiej zakłada, że każdą osobę można opisać w trzech wymiarach, badając: (1) w jakim stopniu jest ona gotowa do obrony swoich praw (roszczeniowość aktywna); (2) na ile podziela pogląd, że inni, w tym państwo, mają obligacje wobec jej grupy społecznej (bierna); (3) czy koncentracji na interesie własnym towarzyszą trudności z wybaczaniem krzywd (roszczeniowość odwetowa). Każdy zatem ma swój profil roszczeniowości – badaczka wyróżniła pięć najczęściej występujących. Oto ich rozkład w naszym społeczeństwie:
5% nieroszczeniowi: charakteryzują się niskim poziomem wszystkich form roszczeniowości.
26% przeciętnie roszczeniowi: przy przeciętnym poziomie roszczeniowości aktywnej i biernej cechuje ich niski poziom roszczeniowości odwetowej.
18% biernie roszczeniowi: osoby o wysokim poziomie roszczeniowości biernej (ta aktywna jest u nich na przeciętnym poziomie, a odwetowa – na niskim). Mają wysokie oczekiwania wobec państwa, jednak nie towarzyszy temu szczególna skłonność do brania sprawy w swoje ręce ani wysoka samoocena, więc nie oczekują specjalnego traktowania swojej osoby.
19% roszczeniowi: osoby o wysokim poziomie wszystkich trzech typów roszczeniowości. Wyróżnia je zwłaszcza wysoki poziom roszczeniowości odwetowej.
32% uspołecznieni roszczeniowi: silnie roszczeniowi w sensie aktywnym i biernym, ale słabo odwetowi. Dbają o własny interes, stawiają wysokie wymagania innym, ale nie są skłonni mścić się za doznane zniewagi. To ktoś w rodzaju aktywisty społecznego, tyle że dbającego o własny interes.
Dane w procentach zostały zaokrąglone do całości.