Gmina Kalisz Pomorski dalej słynęłaby niekontrowersyjnie z ogólnopolskiego patronatu ogórkowi kiszonemu, gdyby nie rozniosła się wieść o bratobójczej wojnie analogowo-cyfrowej. Poszło o to, iż burmistrz Michał Hypki wraz z przewodniczącym rady gminnej wyjechali bez pytania do Izraela szkolić się cudzym kosztem z oprogramowania najnowszej generacji na wypadek cyberataku.
Nie dość, że Kalisz nie jest Pentagonem, a burmistrz i radny ludźmi sieci, to jeszcze powróciwszy z delegacji, unikali próśb o podzielenie się przyswojoną tam wiedzą.
@
Umiarkowani cyfrowo radni byli zniesmaczeni arogancją burmistrza Hypkiego, gdy wczesną wiosną na posiedzeniu komisji roboczej zakomunikował oznajmująco, że wyjeżdża z przewodniczącym w daleką podróż do Tel Awiwu (nie padło określenie Izrael), by podszkolić się z cyberbezpieczeństwa na siedmiodniowym kursie. Zapewniał, iż darmowo.
Zanim radni wypowiedzieli się na nie, już wyleciał. Intrygowało radnych, co tak ważnego jest w pospolitej polskiej gminie, liczącej kilkanaście przyległych sołectw, że w celu zapewnienia ochrony ospałym gospodarstwom jedzie się do szkół na końcu świata? Jakie to generują gminne informacje niejawne warte ultranowoczesnych technologii, skoro prócz tartaku żadnego zakładu?
Nie ma tu nawet profesjonalnej przetwórni ogórka, co zresztą czyni z Kalisza pośmiewisko na corocznych festynach, podczas których produkt kiszony zakupiony w sieci Biedronka przekłada się do beczek i na oczach turystów wyciąga z jeziora, że niby zgodny z uświęconą tradycyjnie recepturą regionalną, potwierdzoną certyfikatem.
Część radnych zapoznała się z Izraelem w Google. Otóż – czytali – choć też niewielki, stał się światowym mocarstwem cyberrozwiązań. Wystraszony powtórką z Holocaustu, lecz niemogący się równać demograficznie z wrogiem arabskim, buduje informatyczny potencjał.