Joanna Cieśla: – W prowadzonej przez panią szkole dzieci uczą się matematyki w kuchni, poszukiwania informacji – w pracowni podróżniczej, a mówienia i słuchania – w pracowni teatralnej. Skąd takie pomysły?
Ewa Radanowicz: – Gdy w 2008 r. pojawiła się nowa podstawa programowa z zaleceniami, by w salach dla najmłodszych uczniów stworzyć miejsce do zabawy, pomyślałam, że to dobra okazja do poważniejszych zmian. Zaproponowałam nauczycielkom zorganizowanie pracowni tematycznych, w których mogłyby prowadzić zajęcia, nawiązując do ich własnych zainteresowań, tego, co lubią. Gdy powstała koncepcja tych trzech pracowni, namówiłam koleżanki do napisania autorskich programów, które byłyby tam realizowane. Dziś dzieci z klas od pierwszej do trzeciej uczą się w każdej pracowni po dwie godziny w tygodniu, w grupach mieszanych wiekowo, pod opieką dwóch nauczycielek.
Trudno było to przeprowadzić?
Wymagało to na początku sporego zaangażowania, ale nie było trudne, bo mieliśmy już doświadczenie w prowadzeniu eksperymentów.
Została pani dyrektorem szkoły w 2002 r. Wtedy też przeprowadzono pierwsze egzaminy zewnętrzne. W państwa zespole wypadły najgorzej w kraju. Jednak nie wskoczyli państwo w koleinę zajęć wyrównawczych, tłuczenia testów, nauki pod wynik. Dlaczego?
Od początku wiedziałam, że chcę stworzyć szkołę, która będzie korzystać z niestandardowych metod. Przedstawiłam to nauczycielom na pierwszym spotkaniu. Miałam już swój dorobek zawodowy, swoją pozycję, pomysły, które potrafiłam przekazać.
W jaki sposób nauczyła się pani nieszablonowego myślenia o edukacji?
Przełomem były dla mnie warsztaty prowadzone przez prof. Ryszarda Łukaszewicza, założyciela pierwszych w Polsce szkół alternatywnych we Wrocławiu i w Kaliszu.