Joanna Cieśla: – Czy nieustanne próby reformowania oświaty to wyłącznie polska specjalność?
Mikołaj Herbst: – Skłonność do częstego reformowania edukacji to dość powszechna bolączka. W zeszłym roku OECD podsumowało zmiany w systemie edukacji przeprowadzane po 2006 r. Doliczono się 450 poważniejszych reform tylko w 32 krajach członkowskich tej organizacji. I co gorsza, ledwie 10 proc. tych zmian jest w odpowiedzialny sposób monitorowanych i ocenianych. Niedużo wiemy o ich długofalowych skutkach także dlatego, że często są one anulowane albo dodatkowo modyfikowane w trakcie wprowadzania.
Skąd ta pogoń za zmianą akurat w tej dziedzinie?
Kształt oświaty ma wpływ na życie wielu ludzi, budzi ich zainteresowanie i dlatego jest tematem politycznie atrakcyjnym. Niestety, zachodzi przy tym rozbieżność cyklu politycznego z cyklem reform edukacyjnych. W edukacji efekty poważnej zmiany widać często po kilkunastu latach, bo tyle trwa kształcenie ucznia w szkole. Cykl polityczny jest znacznie krótszy. Politycy często nie mają cierpliwości ani interesu, żeby czekać tak długo na efekty, muszą się wykazać aktywnością. Niezgodność tych cyklów i niska jakość klasy politycznej to główny powód, dla którego obserwujemy nieustanne miotanie się od ściany do ściany.