Gdy cztery lata temu Polska ratyfikowała konwencję ONZ o prawach osób niepełnosprawnych, zadeklarowała, że zapewni tym osobom pełne i równe korzystanie ze wszystkich praw człowieka i podstawowych wolności. Należałoby więc już wreszcie zapomnieć o rodzicach (zwykle matkach) jako tzw. podmiotach polityki społecznej, do których dziś kieruje się szczątkową pomoc finansową. Podmiotem powinna zostać osoba z niepełnosprawnością, zwłaszcza że jej nie-pełno-sprawność jedynie po części wynika z przyczyn biologicznych. W ogromnej mierze zależy od barier występujących wokół niej. I tych fizycznych, związanych np. z niedostosowaną przestrzenią publiczną, i tych mentalnych, wypływających ze stereotypów i przekonań pełnosprawnej większości.
„Równe i pełne korzystanie” oznacza także życie niekoniecznie pod jednym dachem z rodzicami. Byłaby to możliwość pobycia samemu w swoim własnym mieszkaniu, picia piwa, gdy przyjdzie na to ochota, umawiania się bez tłumaczenia, z kim i po co, czy choćby oglądania nieprzyzwoitych filmików w sieci. Równe prawa to także brak asysty matki przy zabiegach pielęgnacyjnych albo posiadanie własnych, zarobionych przez siebie pieniędzy, co wiąże się ze znalezieniem zatrudnienia.
Potrzeb jest wiele i są tak różne, jak same osoby niepełnosprawne – i dlatego nie da się wymyślić jednego programu obejmującego wszystkich. Nie da się też opracować nieskończenie wielu projektów. Są jednak pewne podstawy, ramy, które stworzyć można – a które uwolnią opiekunów od ich niewolniczej funkcji. Państwo tego nie robi, godząc się, że pewną część społeczeństwa utrzymuje w sytuacji przymusowej. Mimo że wiele debat parlamentarnych pokazało ponadpartyjną zgodę, że osoby z niepełnosprawnościami należy wspierać, w praktyce – nadal pojawiają się raczej dziwne i tworzone ad hoc ustawy jak ta „Za życiem”.