Dr Andrzej M., bohater infoafery, którą szef CBA Paweł Wojtunik nazwał największą aferą korupcyjną w historii Polski, przyznał się do przyjęcia w sumie około 3 mln zł od przedstawicieli firm informatycznych w zamian za „przychylność” przy wielkich państwowych przetargach. Z tego powodu sama tylko Komenda Główna Policji musiała zapłacić UE karę w wysokości 2,6 mln zł za niekonkursowy tryb jednego z zamówień, pojawiła się groźba konieczności zwracania dotacji, ostatecznie Unia „tylko” zmniejszyła nam dalszą pomoc. Andrzej M. dostał wyrok 4,5 roku więzienia w zawieszeniu na 8 lat, 93 tys. zł grzywny. Sąd orzekł też przepadek przyjętych korzyści. Niedługo minie rok od wyroku, a Andrzej M. z rodziną nadal mieszka w chronionym, 116-metrowym apartamencie kupionym i luksusowo wyposażonym za łapówki. Brat wciąż mieszka w lokalu nabytym za łapówki, a teściowa – wciąż używa tak kupionego wyposażenia do mieszkania.
Choć przepadek mienia jest środkiem karnym, w sprawozdaniach z działalności sądów nie sposób znaleźć danych o praktycznym zastosowaniu art. 45 Kodeksu karnego, mówiącego właśnie o przepadku mienia pochodzącego z przestępstwa. Nie ma – bo sądy niechętnie tę karę zasądzają. W ubiegłym roku, na ponad 76 tys. spraw, przepadek korzyści majątkowych orzeczono zaledwie 1,6 tys. razy. Z ponad 285 tys. skazanych wyrok o przepadku korzyści usłyszało zaledwie 2109 osób.
Sądy nie stosują paragrafu, bowiem wolą grzywny. Ot, specyficzna, obecna w wielu sądach, optyka. – Gdybyśmy każdego mieli puścić w skarpetkach, to pójdą pod most i zaczną znowu kraść – tłumaczy jeden z warszawskich sędziów. – Resocjalizacja ma sens społeczny, jeśli nie wyrzuca się ludzi poza margines. Co innego grzywny.