Społeczeństwo

Rozmowy przy ucinaniu liny

Miejsko-wiejska wojna o decybele

Adam Świt przy hałaśliwej zabawce Adam Świt przy hałaśliwej zabawce Dawid Markysz / Edytor.net
Jak wrażliwość na dźwięk wywołany zjeżdżaniem na linie podzieliła wieś na lepszych i gorszych.
Sporna tyrolka we wsi RachowiceDawid Markysz/Edytor.net Sporna tyrolka we wsi Rachowice

Aspiracją emerytowanych państwa Baniów i Świtów było wyprowadzić się z bloku w mieście, osiąść z dala od zgiełku i delektować się odgłosami natury. Długo objeżdżali plenery śląskie w poszukiwaniu odpowiedniej scenerii, zanim trafili do wsi Rachowice. Zdawała się idealna, zarówno pod względem flory, jak i decybeli. Mieszkało się bajecznie do czasu, aż pod oknami ich domów zawisła zabawka zwana tyrolką. To znaczy lina, rozpięta na dwóch słupach różnej wysokości, z siedziskiem do zjeżdżania.

Mimo próśb znerwicowanych bezustannym zgrzytaniem emerytów, wieś kategorycznie odmawia demontażu urządzenia. Po pierwsze, jest spektakularnie fajne. Po wtóre, tutejsi z dziada pradziada nie zamierzają uginać się pod jarzmem paniczów z miasta. Jak się komuś nie podoba, niech wynajmie sobie las. W obronie linoślizgu stanął nawet proboszcz.

Degustacja

Zanim zabawka zakłóciła ciszę, emerytowane życie państwa Baniów i Świtów upływało na rozkoszowaniu się przyrodą. Grillowali przed drewnianą altanką, spoglądając na kaczki w stawiku, bociany i szemrzący las. Lepiej być nie mogło. Do ubiegłego lata.

Można powiedzieć, że to państwo Baniowie, przybyli na wieś jako pierwsi, przyczynili się do mających później nastąpić wydarzeń. Otóż gdy już urządzili dom gustownie co do detalu, chcąc uatrakcyjnić widok z okien, uprzątnęli niczyje wysypisko śmieci, wywiózłszy z niego puste butelki, gruz i gałęzie. Nawieźli świeżej ziemi i obsadzili ją holenderską trawką, którą regularnie strzygli do społu ze Świtem, nowszym sąsiadem. Zakątek przypominał angielskie boisko golfowe.

Rdzenni mieszkańcy, widząc jak tu teraz ładnie i idealnie gładko, na zebraniu wiejskim podjęli uchwałę, że zbuduje się na trawce plac zabaw dla dzieci. Pan Świt, dysponujący dużą ilością wolnego czasu, nawet pomagał przy pracach. Wręcz cieszył się na myśl o dokazywaniu własnych przyszłych wnuków. Aż atmosferę zepsuł kontrowersyjny linoślizg planowany jako kulminacyjna atrakcja.

Idea linoślizgu zrodziła się rzekomo podczas wyjazdu sołtysa na niemiecką wycieczkę, gdzie go podpatrzył i – będąc pod wrażeniem – zapragnął importować do siebie.

Pan Świt nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnym gadżetem. Obserwował, jak wkopywali mu pod płotem przywiezione ciężarówką słupy wysokie na ponad trzy metry (przy czym, by umożliwić zjazd, jeden niższy od drugiego). Planował odgrodzić się od tego rzędem tui. Niech wiejskie dzieci mają coś od życia. Lecz siodełka puszczonego po linie akustycznie nie dało się znieść.

Do urządzenia ustawiały się kolejki, terroryzując Baniów i Świtów jednostajnym, świdrującym dźwiękiem, brzmiącym jak tarcie metalu o metal, który przeszywa cały dom, łącznie z łazienką, i nie ma od niego ucieczki. Dosłownie wżera się w mózg, a odtwarzany w głowie nawet nocą powoduje migrenę, bezsenność, symptomy nerwicowe i częste ataki duszności, wywołane chronicznym stresem. Stan ów można porównać do notorycznego przebywania w tokarni bez zabezpieczeń na uszy. Dochodzi do tego pisk podekscytowanych dzieci, które podczas zjazdu zaglądają Świtom w okna.

Gdy zeszłego lata dojrzały ogórki, sąsiadujący z liną zmuszeni byli wstawać o godzinie 5 rano, by zdążyć zrobić weki, dopóki nie zacznie się zgiełk. A w każdy weekend Świt wywoził żonę do dorosłej córki w mieście. Dzwonili do siebie wówczas – jak nastolatki – kilkadziesiąt razy dziennie. On pytał, czy dobrze się czuje, ona prosiła, by dbał o siebie i jak najrzadziej wychodził na świeże powietrze. Z domu zaczął też uciekać młodszy syn, ponieważ lina nie pozwala mu skupić się na nauce. O odpoczynku w ogrodzie nie wspominając.

Rozdygotana pani Bania, doktor nauk medycznych, po nieprzespanej nocy ciągle płakała przy swoich pacjentach, narażając się na utratę szacunku, a świnie hodowane przy linoślizgu zaczęły zachowywać się jakoś dziwnie. Odleciały bociany, wyemigrowały żaby i drastycznie spadł poziom lęgu kaczek.

Gdy Świt, emigrant za ciszą, zaczął chodzić z petycją i zbierać podpisy pod demontażem urządzenia, wieś odebrała to skrajnie negatywnie, jako próbę zniszczenia jej wieloletniej tradycji. Stosunki stawały się coraz bardziej napięte.

Debata

Doszło do eskalacji, gdy zdesperowani państwo Baniowie zaoferowali, że przeznaczą 30 tys. darowizny na zakup w miejsce linoślizgu innego gadżetu rekreacyjnego, nieuciążliwego dla ucha (a nawet trzech). Linę zaś zdemontują (także na swój koszt) i napną ponownie w miejscu bardziej ustronnym, np. w okolicy kamiennej groty cudownej Matki Boskiej. Poszło po wsi, że miastowi obnoszą się z pieniędzmi, łaskawie demonstrując pańską wielkoduszność. Zaś proboszcz na niedzielnej mszy napomknął o próbie eksmisji naszych polskich dzieci do lasu. Niczym jakieś bydło.

Nigdy jeszcze na zebraniu wiejskim nie było takiej frekwencji jak w kwestii liny. Wstał pan Świt, zastrzegając na wstępie, że nie przeszkadza mu niczyje sąsiedztwo, tym bardziej najmłodszych. Wręcz przeciwnie, są z żoną pod wrażeniem. Żyć nie daje im tylko będący nie do zniesienia hałas generowany przez jedno jedyne urządzenie. Serdecznie przy tym przepraszał, jeśli kogoś uraził tymi słowy. Następnie głos zabrał przybyły Marcin Stronczek, burmistrz gminy Sośnicowice, do której należy wieś z linoślizgiem. Poczuł się zbulwersowany wypowiedzią Świta zachowującego się jak na wyborczym wiecu. Jeden z radnych dodał, że ma podobne wrażenie. Dlaczego Świt chodzi po sali, kiedy mówi, w tę i z powrotem, jakby do czegoś agitował? Przedmówców poparł sołtys. Zagrożono Świtowi paragrafami za obrazę wsi i jej flagowego projektu.

Do Świtów i Baniów zaczęto zwracać się per osobnicy. Bogacze, którym skrzypi wieś. Rdzenni za pośrednictwem internetu sugerują, by wracali, skąd przyszli, skoro nie chcą się dostosować. Po stylu bycia rozpoznano, że stać ich na budowę dźwiękoszczelnych ekranów, wynajęcie lasu bez wilków lub pokoju bez klamek obitego suknem od środka. Jakimi trzeba być ludźmi, żeby nie mieć w sobie empatii dla niewinnych rodowitych dzieci?

Tyrolka to nie elektrownia jądrowa. Wielcy państwo pobudowali zamki w centrum wsi i chcą rządzić innymi niczym królowie w średniowieczu, co jest niezgodnie z duchem demokracji. A jeśli nowi zechcą pójść dalej i zabronią spacerowania po osadzie? Widziano w telewizji, jak jedna kobieta musiała zabić koguta, bo budził nowego imigranta z miasta. Zatem nie można ugiąć się i dać nowym satysfakcji, uwalniając ich od hałasu, do którego rdzenni mają święte prawo. Bo prócz rechotu żab odgłosami wsi są także: warkot traktora, kosiarki, szlifierki, szczeknięcie psa i – jeśli wieś ma ochotę – zgrzytanie tyrolki. Na „tak” za liną byli nawet starzy wiejscy kawalerowie, jakby mieli palącą potrzebę rekreacyjnego zjeżdżania.

Burmistrz na wstępie musi uwypuklić, iż przeżył szok na wieść o bojkocie zabawki przez persony chcące tu uprawiać własne państwo i – trzeba to sobie jasno powiedzieć – nietutejsze. Państwo Baniowie to przecież biznesmen i czynna zawodowo lekarka. Natomiast pan Świt jest emerytowanym górnikiem i działaczem związkowym Sierpnia ’80, znanym z telewizyjnych występów. Jego charyzma, teatralny sposób mówienia jak na wiecu, nieadekwatne do tematu wzruszenie, zgotowały burmistrzowi piekło. Nie da się opisać, co przeżywał wizerunkowo. Ilu wyczerpujących wywiadów udzielił na temat linoślizgu, który otarł się nawet o Sejm. Grożono mu też pikietą w trakcie dożynek. Nie tak wyobrażał sobie popularność.

Lina została już skrócona o kilka metrów, bo ponoć tym państwu zakłócała widok na staw. Burmistrz nie da sobą rządzić wedle histerycznych wyobrażeń ludzi z miasta, nadwrażliwych na zgiełk porównywalny z gwarem restauracji. Zresztą, gdyby zawiódł wyborców, których zna do trzeciego pokolenia wstecz, pozbawiając ich liny, nie miałby szansy na reelekcję. Tymczasem wychowywał się z nimi całe dzieciństwo.

Niech państwo Baniowie i Świtowie nie popadają w przesadę. Nie ma kto w gminie generować hałasu, bo dzieci systematycznie ubywa. Burmistrz ma urodzenia na poziomie 76 potomków rocznie. Burmistrz przebywał w tym roku na zagranicznym urlopie. Miał pod hotelem taką zabawkę o wiele większych gabarytów i mimo wszystko wypoczął.

Depresja

Tłumaczenia burmistrza, że mieszkał obok tyrolki na wakacjach i nie przeszkadzała mu, zdają się panu Świtowi nonsensowne. Przecież na wiele godzin opuszczał pokój, zwiedzając zagranicę, a przede wszystkim trwało to tylko 9 dni.

Na wiejsko-miejski spór o hałas państwo Świtowie i Baniowie wydali już dziesiątki tysięcy, angażując geologów, radców prawnych, lekarzy, w tym jednego posła. Sprowadzony prywatnie renomowany profesor akustyki odnotował pod ich oknami stężenie zgiełku przekroczone o kilkanaście decybeli (co można porównać do życia przy nieustannie włączonym odkurzaczu starej generacji). Sprawy niestety zaszły już tak daleko, że trzeba by zrobić jeden krok do tyłu, żeby posunąć się o dwa naprzód.

Państwo Baniowie już kupili działkę pod nowy dom. Nie tak wyobrażali sobie naszą polską wieś. Tu już nawet nie piecze się ciasta, tylko kupuje na wagę, a ławki w kościele rezerwuje grawerowaną imienną tabliczką, żeby nie usiadł na niej obcy. Może trzeba było – rozmyśla pani Bania – uciąć tę linę zaraz po naciągnięciu, gdy tutejsi nie zasmakowali jeszcze w zjeżdżaniu?

Niestety państwa Świtów nie stać na przeprowadzkę. W pismach rozsyłanych po adekwatnych urzędach ciągle podtrzymują swój punkt widzenia, iż place zabaw są inwestycją o społecznej doniosłości, a idea ich realizacji bezsprzecznie zasługuje na najwyższą aprobatę. Drżą tylko o swój dobrostan psychiczny, nadwyrężany jednym linoślizgiem. Tymczasem coraz bliżej wiosna, czas intensywnych zabaw na świeżym powietrzu.

Burmistrz zlecił swoją ekspertyzę hałasu. Pierwsza wyszła na niekorzyść wsi. Musiała być zrobiona źle.

Polityka 5.2017 (3096) z dnia 31.01.2017; Społeczeństwo; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Rozmowy przy ucinaniu liny"
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną