Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Ofiary normalnego incydentu

Ofiary normalnego incydentu. Jak to było z wypadkiem Macierewicza

Nocą, na miejscu wydarzenia, prokurator cywilny z Torunia dosłownie z rąk do rąk przekazał prokuratorowi wojskowemu z Poznania dokumentację sprawy. Nocą, na miejscu wydarzenia, prokurator cywilny z Torunia dosłownie z rąk do rąk przekazał prokuratorowi wojskowemu z Poznania dokumentację sprawy. Paweł Skraba / Reporter
Styczniowy wypadek samochodowy Antoniego Macierewicza pod Toruniem można już otwarcie nazywać wypadkiem – wcześniej obowiązywało jedynie słowo kolizja.
Jacek Sasin z PiS był zdania, że to „normalny incydent, których pewnie wiele zdarza się każdego dnia”.Paweł Skraba/East News Jacek Sasin z PiS był zdania, że to „normalny incydent, których pewnie wiele zdarza się każdego dnia”.

Pierwsza miesięcznica tego wypadku minęła 26 lutego, a dzień później poznańska prokuratura ogłosiła rozpoczęcie śledztwa w tej sprawie – stąd zmiana nazewnictwa. Wcześniej poszkodowani ludzie ze zdziwieniem dowiedzieli się, że uczestniczyli w kolizji, czyli zderzeniu, w którym nikt nie ucierpiał i które nie podlega śledztwu.

– Nigdy w życiu nie miałem wypadku – mówi jeden z poszkodowanych – a tu okazuje się, że siedząc w moim doszczętnie rozbitym samochodzie, uczestniczyłem zaledwie w kolizji. Sprawdziłem w internecie znaczenie słowa kolizja.

Dochodzili wciąż do siebie po wypadku, w którym w jednej chwili osiem samochodów z ludźmi w środku zamieniło się we wraki – wspominają poszkodowani – tymczasem w mediach prokurator major Wojciech Skrzypek z działu wojskowego zajmującej się sprawą prokuratury Poznań Grunwald twierdził, że dopóki nie pojawią się nowe okoliczności, nie ma mowy o śledztwie.

Dwa tygodnie po lubickim wypadku z udziałem ministra Antoniego Macierewicza zdarzył się oświęcimski wypadek premier Beaty Szydło i ten wcześniejszy wypadek poszedł w mediach w zapomnienie – poszkodowani rozmawiali nawet między sobą, że trzeba by zebrać się w grupę i przypomnieć o sobie w Warszawie, ale nic z tego nie wyszło. – Niektórzy się bali i woleli do tego nie wracać – opowiada jeden z uczestników wypadku. – Mówili, że takie szaraczki jak my i tak nic nie wskórają. Inni – zwłaszcza kobiety – do tej pory nie są w stanie mówić o wypadku bez płaczu.

– Nie mogę pogodzić się z myślą, że ktoś przez swoją głupotę i brawurę zrobił im coś takiego – opowiada kolejny kierowca. – To cud, że nikt nie zginął. Minął miesiąc, a we mnie żal do sprawcy się powiększa.

Polityka 10.2017 (3101) z dnia 07.03.2017; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Ofiary normalnego incydentu"
Reklama