Starość nie jest pięknym darem
Czy w starzeniu się i umieraniu można odnaleźć sens?
Andrzej Brzeziecki: – Kiedy poczuła pani, że starość nadchodzi?
Józefa Hennelowa: – Późno zauważyłam braki, które dotykają starzejącą się osobę. Cała moja kariera polityczna zaczęła się dopiero, gdy miałam 64 lata. Pamiętam, że nieraz trzeba było całą noc jechać pociągiem, brać udział w wielogodzinnych obradach, spotkaniach. Potem posiedzenia Sejmu też były wyczerpujące. To dziś ludzie domagają się opieki zaraz po 60. Pańskie pokolenie wcale nie musi być zdrowe, może nasze przedwojenne części były lepsze?
Ale starość z czasem przyszła. Momentów, kiedy przychodziła, mogło być kilka. To są takie uderzenia czysto fizyczne. Jednym z nich było odkrycie, że perspektywa rozporządzania własnym wzrokiem jest ograniczona. Kiedyś w Nałęczowie postanowiliśmy skorzystać z mężem, gdy jeszcze żył, z porady okulisty i dowiedziałam się od niego, jak się samej zdiagnozować. Lekarz dał mi kartkę w kratkę z punktem w środku i powiedział, że jak zobaczę, iż kratki się gną, a punkt jest nie do uchwycenia, będzie wiadomo, że to następny etap choroby siatkówki. To jest nieuleczalne, związane z wiekiem. Wtedy bije dzwon. A to tylko jeden z etapów.
Pani buntuje się przeciw swojej starości?
Oczywiście. To sprawia, że czasami jest się ciężkim do zniesienia. Człowiek stary wyobraża sobie, że zachowuje prawo do krytyki, kategorycznych sądów, oceniania wyborów młodszych pokoleń. Chce im mówić, jak mają żyć. To może drażnić. Wśród papierów męża znalazłam tekst Tomasza z Akwinu, w którym pisał, cytuję z pamięci: „Wiem, że jestem najmądrzejszy, ale pozwól mi Boże nie dawać tego wszystkim do zrozumienia, bo chciałbym zachować jeszcze paru przyjaciół”.
Wielu ludzi uczy się więc milczenia. Kiedyś tego nie rozumiałam.