Na pierwszy rzut poszły marchewki, buraki i kartofle. Popakowane w foliowe woreczki z napisem „Perfectly Imperfect” pojawiły się w styczniu na półkach jednej z sieci supermarketów. Na warszawskich Kabatach, w Łodzi, Wrześni, Malborku, Żarach, w dziewięciu innych sklepach. Tam, gdzie centrala zwietrzyła szanse na nawiązanie bardziej osobistej relacji z tymi wśród konsumentów, którzy dzielą się na forach internetowych swoim oburzeniem. Boli cię marnowanie żywności? Nie chcesz się do niego dokładać? To zainwestuj w odrzuconych. Tych, którym nie udało się do tej pory wcisnąć na supermarketowe półki – między równo wybarwione jabłka, identyczne nektarynki w plastikowych pudełkach, banany o kształcie pasującym do rynienek w systemach plastikowych półek.
Pomysł nie jest nowy. W 2013 r. jedna z francuskich sieci wprowadziła do sprzedaży Le Fruits et Legumes Moches, czyli brzydkie i o 30 proc. tańsze marchewki, pomarańcze i jabłka. Rozeszły się błyskawicznie; przez weekend sprzedano ich 1,6 tys. ton. I choć stoiska zniknęły ze sklepów po trzech dniach, coś się ruszyło. Brzydkie warzywa i owoce pojawiły się na sklepowych półkach m.in. w Wielkiej Brytanii, Holandii, Kanadzie i USA.
Piękno skalibrowane
Uroda generalnie jednak ma ogromne znaczenie. Bo choć w bilansie rolniczych strat liczy się wiele czynników (nieprzewidywalna pogoda, plagi szkodników, ceny skupu, brak wyćwiczonych w zbieraniu owoców rąk do pracy), ogromna część plonu, która mogłaby trafić na talerze, przepada właśnie z powodu wyśrubowanych standardów urody.
Okrutna sklepowa standaryzacja ma oczywiście wielu rodziców, ale jednym z nich są obśmiewane przez eurosceptyków unijne regulacje handlowe z lat 90. I chociaż rozporządzenie Komisji Europejskiej z 2008 r. zlikwidowało większość z tych kuriozalnych wymagań, wciąż istnieje grupa dziesięciu produktów rolnych, które – żeby dostać się do wielkoformatowego handlu – muszą wstrzelić się w ściśle określone oczekiwania dotyczące aparycji, rozmiaru i kształtu.