Martę i Irka jeszcze nigdy tak nie palił wstyd, jak wówczas, kiedy sąd za picie odebrał im trójkę dzieci. Woleliby zapomnieć, jak pierwszy raz zobaczyli je w domu dziecka – wystraszone, niczego nierozumiejące, zapłakane. Ojciec właśnie tu po raz pierwszy usłyszał od Dawida, pięciolatka: Tato, kocham cię.
Beacie najtrudniej było po weekendzie, kiedy odwoziła całą piątkę do pogotowia opiekuńczego. Nie mogła się pogodzić z decyzją sądu, bo przecież leczyła się z alkoholizmu i nie tułali się już po wynajmowanych kwaterach, bo dostali mieszkanie socjalne. Najbardziej bolał płacz 6-letniego Sebastiana. Zastanawiała się potem na ulicy, sama też zapłakana, po co ma wracać do pustego domu?
Ten wstyd i żal to był pierwszy impuls, żeby odciąć się od dawnego życia. Białostockie Stowarzyszenie Pomocy Rodzinie Droga było dla nich niczym GPS: w jakim kierunku iść, by odzyskać dziecko. Do Drogi przychodzą rodziny, także żyjące w konkubinacie, skierowane przez opiekę społeczną, szkolnych pedagogów, sąd i kuratorów. Czasem zgłaszają się same, często licząc na materialne wsparcie. Skuteczność pracy trenerów i asystentów rodziny doceniło miasto, które dotuje unikatowy w Polsce program „Odzyskać dziecko”. W ciągu minionych dwóch lat do rodzinnego domu wróciło 30 dzieci.
Winni są inni
Anna Tomulewicz, wiceprezeska Drogi, podkreśla, że wstyd to jeszcze za mało, żeby się zmienić: – Nasi trenerzy rodzinni i asystenci rodziny dążą do tego, aby rodzice zrozumieli, dlaczego ich dzieci są w placówce. Bo zwykle gdy sąd im je zabiera, winni są sąsiedzi, kuratorzy, tylko nie oni, matka z ojcem.
Maria też tak myślała. Stoczyła się po śmierci męża, który zmarł na oczach najbliższych, ratując tonącego syna. Maria cierpienie znieczulała alkoholem.