Te zdjęcia nie były robione ukradkiem i chowane na dnie szuflady. Wszystkie wykonano dla tygodnika „itd.” i – pod czujnym okiem władzy – zamieszczono na łamach. Obraz Polski gdzieś między latami 60. a 80. XX w., utrwalony na kliszy przez pracujących tam fotoreporterów, jest więc obarczony pewną cenzurą i autocenzurą, a mimo to zaskakuje przenikliwością i dużym, choć często umiejętnie kamuflowanym, krytycyzmem wobec ustroju społecznej sprawiedliwości.
Na wystawie przypomniano dorobek kilkunastu fotografów. W zachowanych wspomnieniach dość zgodnie powtarza się opinia, że niekwestionowanym mistrzem tej grupy pozostawał Sławomir Biegański. „Sławek, do którego mówiliśmy per »mistrzu«, był naszym guru” – wspominał Andrzej Baturo. „Pod okiem Sławka początkujący fotoreporterzy uczyli się myśleć i – patrząc wokół – widzieć to, czego inni nie dostrzegali” – zapamiętała Anna Musiałówna. A to, co dostrzegali, różnie nazywano. Najrzadziej, choć byłoby to najtrafniejsze, „fotografią społeczną”. Może dlatego, że władzy owo określenie źle się kojarzyło, sugerowało odpowiedzialność za mankamenty socjalistycznego społeczeństwa. Mówiono więc (i pisano) o fotografii „socjologicznej”, „humanistycznej”, „subiektywnej”, a nawet „narzekającej”. Szukającej sobie własnego miejsca w polskiej rzeczywistości, gdzieś pomiędzy dwiema skrajnościami. Z jednej strony ideologicznie poprawnymi, oficjalnymi zdjęciami Centralnej Agencji Fotograficznej, na których kraj wyglądał tak, jak opisywano go na zjazdach PZPR. A z drugiej – fotografiami artystycznymi, pięknymi, kreatywnymi, ale oderwanymi od rzeczywistości.