Po ostatniej miesięcznicy, odprawionej z rekordową liczbą policjantów i barierek poustawianych wzdłuż placu Zamkowego i połowy Krakowskiego Przedmieścia, minister Mariusz Błaszczak pochwalił się w jednym z wywiadów planami zmiany prawa o zgromadzeniach. Kosztami dodatkowych zabezpieczeń obarczeni mieliby być protestujący. „Bo to oni są sprawcami wzrostu kosztów ochrony zgromadzeń” – mówił minister. Marszałek Senatu Stanisław Karczewski zaraz przyklasnął pomysłowi, dodając, że propozycja jest „interesująca” i „ciekawa”.
Absurdalne? To metoda już ćwiczona przez władze. Imienne wezwania do zapłaty po ponad 10 tys. zł dostali ekolodzy protestujący przeciw wycince Puszczy Białowieskiej w strefach ochronnych UNESCO. Do tej pory wysłano 78 takich wezwań, termin do zapłaty: 7 dni. Pisma, „w uzgodnieniu z przełożonymi”, nakazał wystawiać Jerzy Rosiński, dyrektor Zakładu Transportu i Spedycji Lasów Państwowych w Giżycku, spółki podległej Dyrekcji Lasów Państwowych. Dane osobowe dostał od policji, która legitymowała protestujących. Jak pisze regionalna dyrekcja w Białymstoku, w odpowiedzi na pytania POLITYKI, dyrektor zakładu jest zobowiązany dbać o interes Skarbu Państwa. A ten – wedle logiki lasów – jest stratny za sprawą ekologów, bo nie uzyskał zarobku na wyciętych drzewach.
– Roszczenia są bezzasadne. Pismo jest bardzo ogólne, ale widać, że to wszystko jest mocno przemyślane. Widać silną determinację, żeby z tą sprawą pójść do sądu – mówi adwokat Paweł Osik, reprezentujący część wezwanych do zapłaty. – Widzę w tym działanie mające wywołać tzw. efekt mrożący. Może wierzą, że jak postraszą karami finansowymi, jak zostaną zainicjowane postępowania sądowe, to ludzie się przestraszą i przestaną protestować?