Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Krok za krokiem

Krok za krokiem. Ambitny projekt resocjalizacji więźniów

Bartek (z prawej) i Kuba na „Nowej drodze” Bartek (z prawej) i Kuba na „Nowej drodze” Juliusz Ćwieluch / Polityka
Kuba, na zwolnieniu warunkowym, ma przejść resocjalizację na trasie z Lublina do Krakowa.
Oznaczenie Małopolskiego Szlaku św. JakubaSpacejam2/Wikipedia Oznaczenie Małopolskiego Szlaku św. Jakuba

Tak się jakoś układa, że pierwsze zdjęcie z drogi obaj robią sobie za Wąwolnicą. Zdjęć w ramach projektu „Nowa droga” powstało 40. Bartek jest opiekunem, a Kuba to były więzień. Wyszedł osiem miesięcy przed terminem. Teraz ma się ostro przespacerować, taki jest pomysł na resocjalizację.

Miejsce sprzyja nie tylko fotografowaniu. Drzewa ocieniające ścieżkę pnącą się w górę dają miły chłód. Nawet miejscowi wolą wypić piwko na ławeczce przy wąwozie niż pod sklepem. Kuba też tutaj zażyczył sobie fotkę. Stoi na rozstawionych nogach, ręce lekko uniesione, jak do walki. Pewny siebie. Uśmiechnięty. Dwa dni później z uśmiechu niewiele już pozostanie. Pewności siebie też będzie mniej. Paradoksalnie to dobra wiadomość.

Pierwszy kilometr

Jest raczej zapoznawczy. Bartek już wcześniej widział się z Kubą w więzieniu, ale rozmowy w kryminale są powierzchowne. – W więźniu najlepiej mówić o sobie niewiele – uważa Kuba. Poznać się mają na trasie. Spędzą razem dwa tygodnie. Dwóch obcych sobie ludzi, którzy przejść mają 360 km pomiędzy Lublinem a Krakowem. Dwuosobowa pielgrzymka dawnym szlakiem Jakubowym. Niewierzący zamiast pielgrzymka wolą mówić podróż. Też dobre słowo, bo podróżować można również w głąb siebie.

Podróż rozpoczęli w piątek 14 lipca. Pierwszy dzień jest organizacyjny. Odcinek do przejścia najkrótszy. Zaledwie 16 km, za rogatki Lublina odwieziono ich samochodem. Prawdziwa droga zacznie się drugiego dnia. Trzeciego będzie kryzys. Kuba jeszcze tego nie wie. Bartek przerabiał to już z trzema wcześniejszymi podopiecznymi i ze spokojem czeka, aż się wydarzy. Spokoju ma w sobie ogromne pokłady.

Słowo pokłady bardzo do niego pasuje, bo jego poprzednim pracodawcą była kopalnia Bogdanka. Na stanowisku elektryka dołowego przepracował 29 lat. Kilka lat temu zmienił pracodawcę. – Teraz wypłatę dostaję od Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i bardzo sobie to nowe miejsce zatrudnienia chwalę – żartuje. Dzięki ZUS ma czas, żeby na dwa tygodnie zniknąć z domu i pójść w trasę z kolejnym chłopakiem.

Według organizatorów projektu Bartek świetnie sprawdza się jako opiekun, bo życia i psychologii uczył się na kopalni, a to najlepszy uniwersytet. W kontaktach nie tworzy barier, ale umie stawiać granice. Nie wymądrza się. Nie ocenia. Choć sam jest bardzo zaangażowany religijnie, o Bogu mówi mało. Jeśli już, to najczęściej Pan Bucek, jakby słowo Bóg było za duże na jego życie i problemy.

17. kilometr

Z Wąwolnicy wymarsz o ósmej rano. Można by pospać, ale Bartek trzyma się terminów, bo jak masz kogoś wprowadzić na nową drogę życia, to musisz go nauczyć konsekwencji. Bartek ma jej nawet za dużo, o czym Kuba głośno mówi. Podpytał się chłopaków, którzy wcześniej szli z Bartkiem i współczuli mu, że trafił na takiego przejebanego opiekuna. Bartek potrafi zrobić dwa dni w jeden, bo co to jest dla młodego chłopaka przejść 20 km w jeden dzień. Nawet nie zdąży się zmęczyć. A zmęczenie to przecież ważny element życia. Zwłaszcza tego nowego. Postojów robi mało, bo na postojach Kuba pali, a to też zły zwyczaj i warto go oduczyć. – W kryminale ciągle jesteś pod nerwami. Zapalisz i chwilę jest lżej – mówi Kuba.

Po przejściu 11 km zmęczenia jeszcze nie powinno być. Jednak po ponad dwóch godzinach szybkiego marszu Kuba zaczyna narzekać. – Człowieku, zwolnij trochę, bo ja przez ostatnie dwa lata miałem przerwę w chodzeniu – mówi. W więzieniu ciężko pracował w zakładach mięsnych. Z chodzeniem ta jego praca nie miała za wiele wspólnego. Za to dużo z wysiłkiem fizycznym. I trochę z umysłowym, bo przez cały czas główkował, co się dzieje z tymi kośćmi, które wrzucał do maszyny oddzielającej je mechanicznie od mięsa. No, i z tego główkowania wyszło mu, żeby od tej pory uważnie czytać etykiety wędlin, czego nigdy wcześniej nie robił.

Zarzucasz na maszynę trzysta kilo kości. Niby jakieś mięso tam jest, ale ogólnie to bardziej kości. Podkładasz pod podajnik jeden pojemnik na mięso i drugi na kości. I tak się jakoś składa, że ten na kości ciągle jest pusty, a ten na mięso się zapełnia – opowiada Kuba. O pracy w zakładzie mówi gorzko. Przeklina gęsto, że pieniądze do dupy, bo kryminał prawie 70 proc. mu zabierał. Bartek słucha, rzadko komentuje. W historiach o tym, że potrafi być ciężko, trudno z nim konkurować, bo Bartek był nie tylko elektrykiem dołowym, ale też ratownikiem górniczym.

Na przykład wie, jak ciężko jest odkopać trupa po zawale. Na pierwszej poważnej akcji mieli takiego jednego. Leżał sobie pod węglem jak w śpiworku i tylko głowa mu wystawała. Na kolanach i gołymi rękoma trzeba było węgiel drzeć, żeby się jakoś do niego dostać. Co go trochę odkopali, to węgiel znów się obsuwał, jakby tego górnika nie chciał oddać.

Poszli do drugiej ekipy ratowniczej po żerdzie, żeby zabezpieczyć odkopany odcinek. Zamiast żerdzi dostali propozycję handlową – łoddajta trupa. Za wydobyte ciało była dodatkowa premia finansowa. Nie oddali. Nawet nie o pieniądze im chodziło, tylko o honor. Lekcja o wartościach nie zawsze musi być standardowa. O czym Kuba dobrze wie, bo na celi najbliżej zakolegował się z Romanem.

Roman siedział za dwie głowy. – Jedną mu przybili, znaczy się dodali, dla polepszenia statystyki wykrywalności, bo Roman zapewnia, że tego drugiego to nie on zrobił – mówi. Roman to dla Kuby wzór do naśladowania. – W więzieniu skończył szkoły, a teraz ciężko pracuje nad doktoratem. Na zwykłym dyskmenie nauczył się biegle trzech języków. Ćwiczy, biega, dziewczynie nawet samochód kupił z oszczędzonych pieniędzy – opowiada. Na swój sposób można uznać, że Kuba miał szczęście, trafiając do celi z długimi wyrokami. Długi wyrok zmienia perspektywę.

Przywileje w więzieniu trudno się zdobywa, ale łatwo traci. – Nie chcieli mi dać zgody na empetrójkę, to ją sobie przemyciłem do kryminału. Roman zapytał tylko, czy na pewno jej potrzebuję, bo jak mnie z nią złapią, to dziecko pół roku później zobaczę. No i ją przehandlowałem, i to z zyskiem – chwali się Kuba, bo lubi myśleć o sobie, że jest bardzo cwany.

25. kilometr

Idący siłą rzeczy opowiadają sobie o życiu. Kuba o tym za kratami, a Bartek o tym pod ziemią. O życiu na kopalni Kuba słucha chętnie. Sam przepracował tam dwa lata. Z Bartkiem mają nawet wspólnych znajomych i słownictwo. Teraz na przykład odstawiają hajerkę, to znaczy, że idą w szybkim tempie i wszystko gra. Kuba wykombinował, że gdyby mógł wrócić na kopalnię, to nie trzymałyby się go tak kłopoty. Pracę stracił, kiedy odwiesili mu stary wyrok. O tym, za co siedzi, opowiada niechętnie. – Ogólnie to nakradłem, a później to jeszcze było takie nieporozumienie z pieniędzmi. Szef mnie naciął na 3 tys. Chciałem być mądrzejszy i zabrałem mu sprzęt pod zastaw. No i wylądowałem w pudle, bo był sprytniejszy – opowiada Kuba.

Temat wyroku zmienia szybko. Chętniej opowiada, jak w więzieniu zrobić pizzę. – Kupujesz cebularz. Nakładasz serek, kiełbaskę zza okna, bo na kracie pięknie się suszy. Później w wiaderku gotujesz grzałką wodę. Na wiadro idzie przykrywka. Na przykrywkę cebularz i palce lizać – opowiada. Ogólnie najważniejsze, żebyś sobie radził. Nie pękał. – No prawie jak na kopalni, tylko że w kryminale ostro ćpają, łby mają zryte od dopalaczy. Szkoda patrzeć, jak się ludzie staczają.

W eksperymencie socjologicznym, w którym tym dwóm robimy zdjęcie i pytamy postronnych ludzi, który z nich przesiedział dwa ostatnie lata w więzieniu, to raczej Bartek jest na przegranej pozycji. Niewysoki, zwarty, o ogorzałej twarzy. Krótko obcięty. Kuba milutki, uśmiechnięty. Kryminał fizycznie się na nim jeszcze nie odbił. Nawet dwa tatuaże na nogach ma nieskończone, jakby więzienie nagryzało go po kawałeczku, ale całemu nie dało rady. Dlatego m.in. został zakwalifikowany do programu. Według psychologów rokuje. Jeśli poda mu się rękę, jest duża szansa, że nie wróci do więzienia.

Zdecydowanej większości jego młodych kolegów taka sztuka się nie udaje. Wracają, bo resocjalizacja w polskim więzieniu jest fikcją. Pomoc po wyjściu jest iluzją. Do programu kwalifikują tylko młodych skazanych, po pierwszym wyroku. Na 39, którzy przeszli „Nową drogę”, do więzienia wróciło dwóch. Na tle innych działań resocjalizacyjnych program bije rekordy skuteczności. Co zresztą nie jest trudne, bo nie ma dużej konkurencji.

34. kilometr

Lubi zostawić po sobie ślad na stopach. Jakieś obtarcie, pierwsze bąble. Jak ktoś ma słabsze paznokcie, to i odgniecenia. Taki odgnieciony paznokieć na początku robi się lekko czarniawy. Jak sczernieje cały, to z pewnością zejdzie. Trzeba mu tylko dać czas. Paznokieć od palca oddziela się długo. W ostatniej fazie rusza się jak ząb mleczak. I równie niespodziewanie po prostu odpada. Jak się nie ma skarpety, można nawet nie zauważyć. Odchodzącymi paznokciami Bartek w ogóle się nie przejmuje. W czasie chodzenia po górach, pielgrzymek i ekstremalnych dróg krzyżowych stracił ich tyle, że teraz rosną mu tylko takie małe i wąskie jak wstążeczka. Jakby organizm uznał, że szkoda już energii na produkowanie takich w standardowym rozmiarze.

Kuba ma już bąble. Lekko utyka. Z jednej strony stara się trzymać fason, ale pilnuje Bartka na kilometrach. – Do Kazimierza miał być kilometr, a my ciągle zmieniamy trasę i znów są trzy – narzeka. Bartek nie podchwytuje wątku. Miał już jednego podopiecznego, z którym musiał drzeć koty o każdy kilometr. Nie kleiła im się ta droga kompletnie. – Nawet na końcu mu powiedziałem, że moim zdaniem nie przeszedł żadnej zmiany i niewiele zrozumiał – mówi Bartek. Tamtą drogę wspomina jako osobistą porażkę. Miał po niej ostrego doła. Zastanawiał się, czy nie przestać chodzić. Parę miesięcy odczekał i znów jest w drodze. Z Kubą idzie mu się dobrze.

Pierwsi uczestnicy programu pokonywali 960 km z Lublina do Zgorzelca. W drugiej edycji programu postanowiono drastycznie skrócić trasę i część pieniędzy przerzucić na programy aktywizacji zawodowej, żeby nie zostawiać chłopaków bez środków do życia na nowej drodze. Po 17. pielgrzymce widać, że 360 km to dla niektórych za mało, żeby zejść ze starej drogi i wejść na nową.

36. kilometr

Im bliżej zabudowań Kazimierza, tym bardziej Kuba odzyskuje wigor. W mieście ma się spotkać z żoną i córką. Kamilka urodziła się krótko po tym, jak poszedł siedzieć. Z dzieckiem miał tyle kontaktu, co na widzeniach. Żeby mieć małą pod ręką, kazał sobie w kryminale wytatuować jej imię na prawym przedramieniu. Dziarą ciężko się chwalić, bo kolega, który mu to wydziabał, nie był wirtuozem maszynki do tatuażu.

Im bliżej Kazimierza, tym częściej dzwoni do Eweliny. Formalnie w regulaminie jest zakaz używania telefonu w czasie drogi. Bartek trzyma się jednak tylko trzech zakazów. Podczas drogi jednemu i drugiemu nie wolno pić alkoholu, zażywać narkotyków i uprawiać seksu. Do reszty podchodzi elastycznie. Na początku tak nie robił, ale on też się uczy w trakcie tej podróży. Kuba wyszedł ze świata zakazów. Musi poczuć jakąś różnicę.

37. kilometr

Wyjście z Kazimierza się opóźniło, bo ksiądz, na którego plebanii spali, przygotował niedzielne śniadanie. Popakował im jeszcze dużo jedzenia na drogę, jakby przewidział, że Bartek zamierza pominąć jeden nocleg i zrobić dwa dni w jeden. Droga jest malownicza, bo w większości idzie się wałami wzdłuż Wisły. Ile razy Kuba widzi wodę, zaraz mu się przypomina, jak kłusował na ryby. Gdzie założył więcierz, ile było w nim ryb następnego dnia. Jak to znalazł więcierz kogoś innego i też zabrał, bo i jemu wcześniej zabierali.

Słowo kradzież nie pojawia się w tej opowieści ani razu. Kuba woli mówić, że trzeba sobie umieć radzić, że jak jest okazja, to się bierze. Bartek nic nie mówi, nie sięga po żadne z przykazań. – Przyjdzie czas, że sam zrozumie. Taka wiedza mocniej się człowieka trzyma niż ta wkładana na siłę do głowy – tłumaczy później.

41. kilometr

Po pierwszej godzinie marszu Kuba zaczyna narzekać na nogi. Trzy i pół godziny później ma już takie bąble, że trzeba je przebijać igłą i odkażać, żeby nie załatwił sobie nóg na amen. W listopadzie zeszłego roku Bartek prowadził tą trasą Michała. Chłopak szedł w nowych butach, które kupili mu z programu. Nie rozchodził ich przed trasą i trzeciego dnia całe nogi miał we krwi. Na obtarciach zrobiły mu się takie rany, że nie było sensu kleić plastrów. Łatwiej byłoby zabandażować całą stopę. Michał postanowił nie odpuścić i przejść swoją drogę. Jak już ból był nie do zniesienia, Bartek godził się czasem na podwózkę.

Nogi Kuby są w dużo lepszym stanie, ale też próbuje namówić Bartka na podwózkę. – Przecież nikt się nie dowie, a i ja o tym nie powiem – mówi, choć na wiele nie liczy. W kryminale nauczył się, że zawsze warto spróbować zrobić coś na skróty, to próbuje.

60. kilometr

Kuba opowiada o myszach. Kopalnie dzielą się na takie, w których są szczury, i te z myszami. Na Bogdance mają myszy. Biegają jak oswojone. Jedzą chleb z ręki. Czasem, jak się śpi, to wchodzą do rękawa. Kuba tego nie lubi. Myszy zabija się na różne sposoby. Można wsadzić mysz do butelki i położyć ją na taśmie górniczej, żeby kręciła się w tej butelce tak długo, aż zdechnie. Mysz potrafi bardzo długo wytrzymać. Kuba ma moment słabości. Mówi, że chyba nie wytrzyma.

67. kilometr

Kończy się woda. Słońce jakoś nie chce się skończyć. Jest tak silne, że skóra czerwienieje z minuty na minutę. Na karku wręcz boli. Gdyby nie czapki, udar byłby murowany. Kuba ma białą firmową. Taką sobie wybrał. Zapłaciła mu za nią Unia Europejska, która sponsoruje program. Plecak też ma kupiony za pieniądze z programu. Narzeka, że mu buty mieli jeszcze kupić, a nie kupili. I ogólnie to tylko chodzi im o kasę. – Pewnie dostają za mnie kupę hajsu, a człowiek musi się męczyć, nogi zdzierać. Wody nie ma, a przecież można umrzeć bez wody – wyrzuca z siebie. – Nogi pokaleczone, jak tak można ludzi traktować. Na chuj mi to wszystko.

Bartek zakłada plecak i rusza dalej. Kuba ciągnie za nim. Do sklepu z wodą został tylko kilometr. Do noclegu cztery. Przed samym końcem Bartek wydłuża jeszcze trasę, żeby pokazać Kubie przełom Wisły. Ten na początku oponuje, ale później dzwoni do mamy, żeby jej powiedzieć, jak tu jest pięknie. Piękno i umiejętność jego dostrzegania jest według twórców programu wielkim sprzymierzeńcem wchodzenia na nową drogę.

***

Autor dziękuje Bartłomiejowi Patyrze za możliwość uczestniczenia w dwóch dniach marszu. Szczególne podziękowania składa za kilka łyków wody na 67. km. Kuba i Bartek ukończyli swoją trasę 2,5 dnia przed planowanym czasem. Bartek twierdzi, że z Kuby będą ludzie. Imię Kuba zostało wymyślone na potrzeby tekstu.

Polityka 31.2017 (3121) z dnia 01.08.2017; Społeczeństwo; s. 37
Oryginalny tytuł tekstu: "Krok za krokiem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną