Dźwięki Lemko Street. Na biesiadnym poziomie goście zdyńskiej Watry, pokierowani i skasowani za parking przez ochotniczych strażaków z rejonu Uścia Gorlickiego (dawniej Ruskiego), zostawiają auta na rozjeżdżonej łące, kupują bilety wstępu i za bramą Watry znajdują się od razu w folklorze głównej alejki, nazwanej tu Lemko Street. Do nabycia koszule – soroczki, biżuteria ze srebra i z nizanych paciorków, gliniane naczynia, książki o akcji Wisła, płyty z pieśniami po ukraińsku i po łemkowsku (albo w łemkowskim dialekcie języka ukraińskiego – definicja zależy od światopoglądu sprzedawcy).
Przy Lemko Street stoi kryta blachą wiata, spod której szumi – setki ludzi wciąż tam siedzą za stołami, piją piwo, gadają i jedzą obiady kotletowo-ziemniakowe lub popkulturowe hamburgery i kebaby. Na Watrę przyjechali Łemkowie (tylko Łemkowie lub ukraińscy Łemkowie – różnie o sobie mówią) z Europy i Ameryki Północnej. Ale na mapie świata przy bramie ktoś wcisnął pinezki też w Azję i Afrykę – że niby stamtąd. Jeden z gości nosi na piersiach tabliczkę: „Łemko z Sybiru”; każdy chce z nim zdjęcie. Najwięcej Łemków na Watrze pochodzi z Polski – znad morza, z Lubuskiego i z Mazur (przyjechali z czużyny, obczyzny; bo ich ojczyzna tutaj, gdzie zdyńska Watra – tak mówią i łemkowscy, i ukraińscy Łemkowie).
Dalej, koło amfiteatru, trzy flagi: polska, ukraińska i unijna. W oficjalne otwarcie Watry pada kilkanaście przemówień, a potem mówcy komentują prywatnie, że wyszło jak akademia ku czci – za słodziutko, jeśli brać pod uwagę kłótnie łemkowskie (ukraińscy mówią, że spolonizowani to zdrajcy Łemkowszczyzny usprawiedliwiający akcję „W”, a łemkowscy Łemkowie pytają: co nas obchodzą Ukraińcy?