Życie na cienkim cieście
Al lago, czyli pizzeria u bezdomnych. Zarabiają tą pizzą na lepszy los
Al lago to po włosku nad jeziorem. Ładnie brzmi i prawie pasuje, bo kilkadziesiąt metrów za lokalem jest Zalew Zemborzycki. Idąc włoskim tropem, można by jeszcze kombinować coś z Senzatetto – to po włosku bezdomny. Też by dobrze brzmiało i nie odbiegało od faktów.
Frutti di mare
Gdyby zamiast jedzenia serwowano w Al lago opowieści o życiu, Kuba opowiedziałby, jak wyszedł po papierosy i wrócił po dwóch latach, a Ewa dodałaby, jak to jest, kiedy myślisz, że masz wszystko, a za chwilę to nieprawda. Andrzej nie powiedziałby ani słowa, bo ma właśnie taką fazę, że nie mówi. Przynajmniej nie tłucze szklanek jak jego poprzednik.
Sytuacja jest jednak standardowa i Kuba po prostu wałkuje ciasto, Andrzej robi na zmywaku, a Ewa ogarnia lokal, bo zanim powinęła jej się w życiu noga, świetnie radziła sobie i w handlu, i w gastronomii. Ruch jest spory. Przy piątku ludzie wolą pójść do lokalu, niż samemu stać przy garach. Przeszłością restauratorów raczej się nie interesują, choć na ścianach są plansze z historią Wspólnoty, która prowadzi pizzerię. Trochę o idei dobra wspólnego i odzyskiwaniu godności przez pracę. Mało kogo to w sumie obchodzi. Liczy się, że pizza jest pyszna. Słońce świeci, a komary mniej gryzą, więc można zjeść na dworze.
Sielanka, ale Ewa jest czujna, mając na uwadze charakter personelu. Ludzie są po przejściach, czasem jakby przyszli do roboty bez skóry i dlatego zawsze trzeba mieć w zapasie kogoś na podmiankę. Dziś na pizzy ma Kubę. U niego lont jest krótki. Przygodę z nałogami zaczął w gimnazjum, w liceum miał już wyrobioną markę, dyrektor szkoły osobiście namawiał go na odwyk. Jeszcze pół roku temu spał po klatkach i pił płyny ze związkami chemicznymi o długich łańcuchach. Opowiada o tym z profesjonalizmem osoby wielokrotnie terapeutyzowanej, choć nie skończył trzydziestki.