W szkołach i samorządach przeczołganych deformą nowy rok zaczyna się z zadyszką. I ze złością – na myśl o tym, co można by zrobić za pieniądze włożone w wymuszone przez nowe prawo zmiany. Według zamysłu minister edukacji Anny Zalewskiej od początku roku szkolnego gimnazja stopniowo kończą działalność. Ewentualnie mogą funkcjonować połączone z podstawówkami lub liceami. W praktyce – i w miastach, i w gminach – runęła cała organizacyjno-szkolna konstrukcja. A do odstrzału – lub rozciągniętego w czasie uschnięcia – wystawiono przy okazji nie tylko gimnazja, ale i podstawówki lub licea.
Perspektywa zmian i w miastach, i na wsiach, budziła sprzeciw. Obawy i walkę rodziców już opisywaliśmy w art. „Bunt szkół” (POLITYKA 4). O ile rząd i sejmowa większość zignorowały głos obywateli domagających się referendum w sprawie zmian w edukacji, o tyle wielu samorządowców starało się postulaty mieszkańców uwzględnić. Ale tam, gdzie choć trochę to się udało, trudno mówić o satysfakcji i nadziei u progu nowego roku szkolnego. W tych rozgrywkach zwycięzcy zyskują mniej, niż tracą przegrani.
Zachodniopomorskie Bullerbyn
W Barwicach w Zachodniopomorskiem pierwotny pomysł władz był taki: podstawówkę z odległej o siedem kilometrów wsi Piaski przeniesie się do budynku zajmowanego przez wygaszane gimnazjum i liceum. Budynek postawili na początku lat 2000., w odpowiedzi na reformę wprowadzającą gimnazja. Kosztował 13 mln zł, jest nowoczesny i zadbany. Ale w ludzi w Piaskach jakby grom uderzył. – Część dzieci drugi raz w życiu będzie zmieniać podstawówkę – alarmowała Michalina Górniak, matka ucznia.