By uratować poczętego, wystarczy mieć telefon z systemem Android i serce szlachetne. Interaktywny asystent oczekuje w sklepie Google Play. Ściągamy go, złożywszy przyrzeczenie o wytrwałej modlitwie w intencji będącego w niebezpieczeństwie zagłady przez 280 dni, co jest równowartością dziewięciu miesięcy. Każdej doby od adopcyjnego zadeklarowania się zarodek śle abonentowi złotą myśl, dołączając ilustrację, jak ładnie rośnie jego osoba ludzka. Od trzeciego tygodnia dorzuca prawdziwe bicie serca, w szóstym USG. Przesłały je w darze matki z całej Polski, by wesprzeć pierwszą aplikację pro-life na świecie, do której stworzenia siła wyższa natchnęła informatyków z Fundacji Małych Stópek. Bo nastały dla nienarodzonych czasy dramatyczne, czyha na nich cała armia czarnych parasolek.
Aplikację można odnawiać niezliczoną ilość razy. Świadome zlekceważenie poleceń jest grzechem i adopcję zrywa. Choć dzieci z aplikacji są spłodzone przez piksele, a imię ich jedynie Bogu jest wiadome, Wszechmogący na pewno przetransmituje modlitwy do konkretnego łona.
Niewiele ponad rok od premiery w Google 4 kwietnia 2016 r. apka pomogła przyjść na świat co najmniej 100 tys. animowanych niemowląt. Abonenci, dotrwawszy do porodu, są usatysfakcjonowani, że nie pozwolili odebrać im życia. Niestety, nieplanowane awarie techniczne w trakcie wdrażania systemu doprowadzić mogły do wielu resetów skutkujących być może poronieniem.
Zainstalowani
Na wstępie wirtualny wdzięczny poczęty, bojący się o swoje poważnie zagrożone istnienie, dziękuje abonentowi, że zobaczył w nim człowieka. Będzie mu raźniej rosnąć. Prosi, by nie nazywać go embrionem. To niesmaczne. Em-brio-nem. Od dziś każdej doby o godzinie dogodnej dla abonenta streści mu w krótkim esemesie, co u niego w łonie.