Jak zajeździliśmy Europę
Jak zajeździliśmy Europę, czyli kręte drogi polskich tirowców
Polskie firmy transportowe to postrach Unii Europejskiej. Dosłownie i w przenośni, bo Polacy zdominowali transport na terenie Unii. Prawie 25 proc. przewozów międzynarodowych opiera się na polskich firmach. Kolejne kilka procent wykręcają kierowcy, którzy jeżdżą dla zachodnich firm. Polska ma najnowocześniejszą flotę samochodową, realizuje najtrudniejsze zamówienia, ma najlepsze terminy i stawki. I w tym momencie przymiotniki właściwie się kończą, bo branża nie zawsze gra czysto. Jazda na lewym paliwie, fałszowanie tachografów, niewypłacanie świadczeń, przekazywanie pensji pod stołem, korzystanie z lewych serwisów, nieuczciwa konkurencja, jazda pod wpływem alkoholu. Lista zarzutów jest długa.
Kierownica odciśnięta na czole
Pierwszym samochodem pana Stanisława był star 28. Jeździł na nim równo 10 lat, dlatego trzeba mówić do niego głośno, bo fabryka miała kłopot z taśmą do wyciszania kabin. Z badań wyszło, że hałas w szoferce dochodził do 85 decybeli, ale o tym to pan Stanisław wyczytał po latach w książce. Wtedy mu to jakoś nie przeszkadzało. Ze stara została mu jeszcze słabość do proporczyków, bo w szoferce nie miał osłon przeciw słońcu. Jeździ z nimi do dziś, z tym że wiszą na tyle kabiny po tym, jak mu Niemiec przywalił 50 marek mandatu za te ozdoby.
Pierwsze lata zawodowe pan Stanisław wypracował w PTHW (Przedsiębiorstwo Transportu Handlu Wewnętrznego), o którym mówi, że to jego uniwersytet. Poznał prawa fizyki, miał duży kontakt z chemią. Prawa fizyki opierają się na tym, że jeżeli szyjkę butelki podda się intensywnemu działaniu sznurka, to po szybkim włożeniu takiej butelki do wiadra z zimną wodą szyjka odpadnie. Taka szyjka z nienaruszonym kapslem księgowana była jako ubytek. Na dobrym kursie z ubytków można było uzbierać wiadro wódki.