Będzie (nie)równiej?
Będzie (nie)równiej? Dr Sadura o groźnych skutkach reformy edukacji
Joanna Cieśla: – Rząd, likwidując gimnazja, ogłosił, że chodzi o zmniejszanie nierówności społecznych. Pan także od lat zwracał uwagę, że polska szkoła utrwala podziały na lepsze i gorsze dzieci. Czy szkoła po reformie będzie lepsza?
Przemysław Sadura: – Nie widzę na to szans. Co ciekawe, politycy PiS pisali o powrocie 8-klasowych podstawówek już w programie partii z 2014 r., ale argument zwalczania nierówności pojawił się dopiero w 2016 r., w uzasadnieniu projektu ustawy.
Może doprecyzowano diagnozy?
Raczej chodziło o próbę dostosowania argumentów do faktów. Jednym ze źródeł reformatorskich zapędów PiS była populistyczna kalkulacja polityczna. Ponieważ PiS negował wszystko, co wprowadzała w poprzednich kadencjach PO, w przypadku każdej polityki publicznej szukał punktów oporu. Poparł i protesty rodziców 6-latków, i powszechne narzekania na gimnazja, bez baczenia na to, że badania ich czarnej legendy nie potwierdzają. Chodziło o to, by skonsumować jak najwięcej niezadowolenia.
Dziś okazuje się, że podstawówki, także te wiejskie, wydłużane właśnie do ośmiu lat, nie dostały pieniędzy na przygotowanie do nowych zadań – wyposażenie pracowni przedmiotowych, tworzenie dodatkowych sal. Wiejskie dzieci stracą na reformie?
Stracą. PiS, szukając poparcia w środowiskach ludowych, zajął się ich postulatami, a nie interesami. To obniżenie wieku szkolnego, a nie jego podniesienie, było w interesie osób o niższym statusie społeczno-ekonomicznym. Ale te osoby nie miały tego świadomości, bo PO z nimi nie rozmawiała – wdrażała i już. Podobnie jak wcześniej rząd AWS i UW. Za wprowadzeniem gimnazjów w 1999 r. stało przekonanie, że kraju na dorobku, jakim jest Polska, nie stać na dobre wyposażenie kilkunastu tysięcy szkół.