Łaźnia dusz
Jak w Bydgoszczy ratują wizerunek polskiej psychiatrii
Czterdzieści lat temu w bydgoskim Szwederowie, dzielnicy o złej sławie, domy nie miały łazienek. Ludzie kąpali się w miejskiej łaźni. Potem między szare kamienice wstawiono bloki z wielkiej płyty. Łaźnia – czynna najdłużej w Polsce – okazała się zbędna. Przez wiele lat niszczała, aż znaleźli się kupcy: Alicja i Aleksander Araszkiewiczowie. Gdy okazało się, że to profesor psychiatrii z żoną, którzy zamierzają w dawnej łaźni zrobić centrum oswajania zdrowych z chorymi, ludzie we wciąż złej dzielnicy patrzyli sceptycznie.
Udało się. Centrum Kultury, Higieny i Zdrowia Psychicznego Łaźnia działa. Ruszyło w 2012 r., choć remont trwa do dziś. Chorujący psychicznie mogą tu znaleźć lekarza i wsparcie. Zdrowi na neutralnym gruncie stykają się z chorobą.
Początek był trudny, bo łaźnia, która przez trzy dekady stała pusta, służyła jako pijalnia taniego wina, noclegownia i ubikacja. Młodzi amatorzy win nie byli zadowoleni, że mają oddać teren. – Od znajomych słyszeliśmy: po co to wam? – mówi Alicja Araszkiewicz. – Wówczas czuliśmy się jeszcze bardziej zmotywowani.
Dziś projekt utrzymuje się dzięki z trudem pozyskiwanym sponsorom. W bydgoskiej łaźni nie ma białych ścian ani pielęgniarek i lekarzy w fartuchach. Gabinety dla chorych to przytulne kolorowe pokoiki. Żadnych kozetek – porządne łóżka, w wazonach zawsze cięte kwiaty. – Pacjent ma się tutaj dobrze czuć, stąd klasyczne i przytulne wnętrza. Łaźnia to wypadkowa mojego życiowego doświadczenia. Jako młody lekarz pracowałem w szpitalu we Fromborku. Lata 80., nie ma pieniędzy na nic, ale dyrektor zawsze dbał, żeby w gabinetach były wygodne, głębokie fotele. Na nie zawsze musiało wystarczyć. Dlaczego? Ponieważ w psychiatrii najważniejsze jest porozumienie chorego z lekarzem, szczera rozmowa.