Budżet RPO do obcięcia. Bo jest rzecznikiem „środowisk patologicznych seksualnie”
Rzecznik Praw Obywatelskich powinien bronić nie obywateli w sporze z władzą, lecz samej władzy – uważają posłowie partii rządzącej. A jeśli nie chce, to należy go osłabić – dlatego próbuje się zagłodzić najważniejszego z watchdogów.
Lista win jest długa, ale najważniejsze to krytyka rządu i współpraca z organizacjami międzynarodowymi. A najłatwiej ukarać i osłabić urząd Rzecznika, ograniczając jego finansowanie. Sejmowa komisja sprawiedliwości i praw człowieka we wtorek negatywnie zaopiniowała projekt budżetu biura RPO na kolejny rok.
Bodnar szkodzi „dobrej zmianie”?
Biuro RPO wnioskowało o 42,6 mln złotych, czyli o prawie 5,5 mln więcej niż w tym roku. Nie jest to jednak podwyżka, ale próba naprawienia strat. Trzeba pamiętać, że jeszcze w ubiegłym roku zredukowano znacząco budżet RPO, równając do poziomu sprzed 5 lat. Biuro dostaje coraz mniej pieniędzy, ale pracy tylko przybywa. Tymczasem ograniczenie finansowania jego działalności to dziurawienie tarczy, za jaką w sporze z aparatem państwa może schronić się obywatel.
Jakie argumenty za tym stoją? Bynajmniej nie merytoryczne. Rzecznikowi zarzucono krytykę rządu i bronienie mniejszości – czyli de facto wypełnianie obowiązków, jakie na urząd RPO nakłada ustawa.
Ale członkowie sejmowej komisji nie odnosili się do przepisów, lecz do własnej światopoglądowej oceny prac rzecznika. Jak stwierdziła posłanka PiS Krystyna Pawłowicz, RPO jest rzecznikiem środowisk „patologicznych obyczajowo, zdrowotnie i seksualnie” i lubi „rozbudowywać zastępców o osoby, które bronią tych osób z problemami seksualnymi, może minister zdrowia powinien się nimi zajmować”.
Przytoczyła też sprawę drukarza z Łodzi (który odmówił wykonania zlecenia dla jednej z organizacji LGBT). RPO nie tylko go nie wsparł, ale uznał jego działania za dyskryminujące. Przeciwdziałanie dyskryminacji to tylko jedna z przewin Adama Bodnara.
Nie mów nikomu, co się dzieje w domu
Posłanka zarzuciła też Bodnarowi działalność antyrządową oraz krytykowanie władzy (także za granicą). Przewodniczący komisji, Stanisław Piotrowicz z PiS, przypomniał, że debata powinna dotyczyć pieniędzy, a nie zadań RPO, ale zapytał członka komisji: „Czy pan zna taki przypadek, żeby przedstawiciel ważnej instytucji jakiegokolwiek państwa europejskiego występował na arenie międzynarodowej przeciwko własnemu rządowi?”.
Jak stwierdziła posłanka Pawłowicz, „nie ma powodu wspierać takiej turystyki antyrządowej, byłoby to demoralizujące. Chce pan też na wschodzie Polski zbudować kolejną antyrządową placówkę. Na to zgody nie ma”.
I rzeczywiście – sejmowa komisja zgody na zwiększenie finansowania biura RPO nie dała.
Po stronie słabszego
Adam Bodnar, który jest nie tylko funkcjonalną, ale i symboliczną kontrą wobec urzędującej władzy, przyznaje, że słuchał oskarżeń z rosnącym zdumieniem, ale i smutkiem. „Moim zadaniem jest bronić obywateli, nawet jeśli wymaga to wchodzenia w spór z rządzącymi. Moim zadaniem ustawowym jest współpracować z krajowymi i międzynarodowymi organizacjami i instytucjami broniącymi praw człowieka. Moim zadaniem jest walka z torturami oraz poniżającym i nieludzkim traktowaniem. Moim zadaniem jest zajmowanie się tematyką przeciwdziałania dyskryminacji”.
W praktyce oznacza to, że Bodnar staje po stronie słabszego w konflikcie z silniejszym, po stronie pojedynczego obywatela w starciu z machiną państwową. Tak się składa, że pomiędzy rządzącymi a rzecznikiem panują nie tyle różnice w poglądach, ile rosnący rozziew. PiS nie tai, że rzecznik, który patrzy władzy na ręce, jest niewygodny i PiS robi wszystko, by jego działania zmarginalizować. Wracają też pogłoski, że PiS spróbuje Adama Bodnara odwołać.
Na razie próbuje dezawuować i marginalizować jego rolę. We wrześniu, podczas sprawozdania z działalności RPO, Adam Bodnar przemawiał do pustych sejmowych ław. Posiedzenie ostentacyjnie opuścili nie tylko członkowie partii rządzącej – zabrakło też opozycji. A głos nieusłyszany często uważa się za niebyły.
Do tego, przy okazji awantury o pieniądze dla RPO, rzecznikowi odmówiono zabrania głosu na swoją obronę. W normalnych warunkach, gdy reguły gry określa prawo, spory i tarcia są dopuszczalne. Zarówno respektowanie przepisów, jak i dobrych obyczajów wymaga jednak wysłuchania obydwu stron sporu. Tymczasem rzecznika zawołano pod pręgierz, gdzie publicznie go łajano, ale nie udzielono mu prawa głosu. Postawiono mu zarzuty, ale nie pozwolono się do nich odnieść.
Ohydne to metody i ohydne czasy. Rzecznik Praw Obywatelskich ich nie zatrzyma, ale trzeba mu pamiętać, że był przeciw.