Doktor Jan Gietka od 11 lat pracuje w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Warszawie, do którego trafia wiele osób pogryzionych przez kleszcze, ale poza oddziałem nie konsultuje pacjentów z podejrzeniem boreliozy. – Polecam im swoich znakomitych kolegów. Bo ja się spalam. Po prostu w środku kipię, kiedy na spokojne tłumaczenia, że nie ma żadnych oznak tej choroby, ktoś ma pretensję, że nie chcę go leczyć.
Takich pacjentów, niestety, przybywa. Krążą po gabinetach, żywo dyskutują na forach internetowych. – Kilka tygodni temu byłam na grzybach i chyba przegapiłam rumień po ugryzieniu kleszcza – zwierza się pani Dagmara. – Od paru dni czuję się źle. W przychodni dostałam zwolnienie, ale nikt nie wiedział, co mi jest. Szukam lekarza, który potwierdzi boreliozę.
Objawy boreliozy po latach od ugryzienia. Czy to możliwe?
Do Marty Hajdul-Marwicz ludzie też przysyłają rozpaczliwe maile, ale niewiele może im pomóc, bo jest doktorem biologii na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. – Ja się znam na kleszczach, a nie na rozpoznawaniu chorób – tłumaczy. Odkąd na Facebooku prowadzi stronę @zakleszczonaPolska, trudno jednak pozostać jej obojętną na zgłaszane przypadki łamania standardów: – Gdy dziecko miało rumień i dostało antybiotyk zaledwie na 3 dni, to mimo wszystko radzę, by zmienić lekarza.
Nie starczyłoby jej czasu, żeby prostować wszystkie mity. Ostatnio przeczytała: „Boreliozę przenoszą nawet muchy końskie i osy. Jest chorobą przewlekłą do końca życia. Powoduje nawet coś przypominającego schizofrenię”. – Rozumiem rozgoryczenie ludzi, którzy z powodu niespecyficznych dolegliwości szukają jednej, właściwej diagnozy.