Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Na protestach Czarnej Środy czytano „listę hańby”. Niepotrzebnie

Strajk kobiet w Krakowie Strajk kobiet w Krakowie Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Być może zamiast tego warto zadzwonić do posłów, by ich wesprzeć. By choć tą drogą stworzyć jakąś przeciwwagę dla „Polski płaczących embrionów”.

Po dwóch latach protestowania, manifestowania, pikietowania znów trzeba było wyjść na ulice. Pomimo zmęczenia materiału, frustracji wywołanej tym, że czasem w Polsce protesty nie przynoszą skutku, 17 stycznia, w środę, znowu wyszły tysiące. W Warszawie – 2,5 tysiąca. W Białymstoku, Wrocławiu, Katowicach, Opolu, Radomiu, Lublinie, kilkudziesięciu miastach i miasteczkach – tysiące, setki, dziesiątki. Duża rzecz.

Na transparentach hasło: „Nie dla zaostrzania ustawy aborcyjnej”

Część Polaków postanowiła bowiem usankcjonować utopię, wedle której każda ciąża bez wyjątku ma się skończyć porodem, a posłowie RP posłuchali i skierowali do dalszych prac odpowiedni projekt. Odrzucając projekt przeciwny, dopuszczający aborcję do 12. tygodnia, ale też wprowadzający wiele niezbędnych dziś rozwiązań: „Ratujmy Kobiety”.

Tak, to z pewnością jest moment, w którym trzeba wyjść na ulice. Pytanie tylko, po co? Motyw, który zdominował protesty warszawskie, to zawód, jaki kobietom zgotowała opozycja. Czytano „listę hańby” – nazwiska posłów, którzy zagłosowali przeciw skierowaniu do dalszych prac projektu „Ratujmy Kobiety”. Nawet jeśli nie miał dzisiaj szans na uchwalenie, był przeciwwagą dla projektu ślepoty i egzaltacji. Maszerowano pod siedziby PO i Nowoczesnej.

Tyle tylko, że po 25 latach zaorywania świadomości, wbijania ludziom do głów i serc, że „aborcja to morderstwo, że „dziesięciotygodniowy płód w strachu ucieka od narzędzia, jakim rozrywane jest na strzępy jego ciało” – i jakich tam jeszcze manipulacyjnych, nieprawdziwych, ale wystarczająco sugestywnych obrazów używano – zdecydowana większość Polaków na słowo „aborcja” reaguje cierpnięciem skóry.

Reklama