Wkrótce boromeuszka Bernadetta, niesławna przełożona domu dziecka w Zabrzu, czyli Agnieszka F. (karciła wysoki sąd za ów uwłaczający zwrot), doczeka się pełnometrażowej fabuły o sobie. Sieroty po niej pozostają anonimowe.
W piątkowe noce, gdy być może rozczula je alkohol, ślą zawiłe w treści esemesy do mecenasów wypisanych z internetu. Pytają o ewentualne gratyfikacje za doznane cierpienia pod opieką sławnej na całą Polskę Bernadetty. Zasypywany nimi mecenas S. musi notorycznie czyścić skrzynkę, tak obciążają mu psychikę, na co nie może sobie pozwolić, bo ma kilkoro rodzonych dzieci w szkołach prywatnych.
Trudno powiedzieć, czy osieroceni przez Bernadettę mataczą, licząc na łatwą gotówkę, czy szczerze domagają się rewanżu. Niełatwo do nich dotrzeć. Rozpierzchli się po przysługujących im zapuszczonych lokalach komunalnych. Jak Marta. Pamiętacie Martę?
Zepsute serce
Przed kilku laty obiecywała POLITYCE, że kiedy już dorośnie, nie pozwoli gnoić dzieci w rodzinach takich jak jej własna, która zeszła na psy po reformie Buzka, inwestując odprawę górniczą w toasty. Dziś – reasumuje Marta – nie ma co prawda Buzka, ale skłonni do alkoholu zawsze znajdą winnego.
Przez wzgląd na dzieci wstąpiła do szkoły policyjnej. Szła przebojem z klasy do klasy, opiniowana jako posiadająca refleks i mocna w psychice. Odbyła już liczne kursy przetrwania, kajdankowania, karate, precyzyjna na strzelnicy.
Niestety, zdyskwalifikowana po trzech latach z przyczyn sercowych. Prócz podkurczonego palca od wiecznie przyciasnych butów, ucha naderwanego za grzechy wyrządzane zeszytom błędami w mnożeniu zostało jej po Bernadetcie serce zepsute.