Lagom Szweda i polska fika
Czym się różni praca lekarza w Polsce i Szwecji?
JULIUSZ ĆWIELUCH: – Jak Szwedzi radzą sobie z pana nazwiskiem?
PIOTR CZEKURŁAN: – Coraz lepiej. Zresztą nie muszą używać go za często, bo w Szwecji wszyscy są na ty. Tylko do króla mówi się Wasza Wysokość.
A jak sobie radzą z pana narodowością?
Nigdy ich o to nie pytałem. Ale nie słyszałem, żeby ktoś kwestionował fakt, że to ja go leczę, a nie któryś z moich szwedzkich kolegów. Nie spotkałem się również z żadną negatywną opinią pacjentów na temat tego, że leczą ich Polacy. Podobno jesteśmy nawet lubiani, bo wchodzimy w bardziej osobiste relacje. Chętnie słuchamy, kiedy ktoś chce nam opowiedzieć nie tylko o swoim zdrowiu, ale też na przykład ukochanym psie. Zresztą 99 proc. Szwedów, nawet gdyby nie podobało im się, że bada ich obcokrajowiec, to i tak by tego nie okazało, bo tam wysoko oceniana jest kultura osobista i szacunek do drugiego. Człowieka ocenia się po kompetencjach.
Ładnie tam?
Dosyć ładnie.
Zimno?
Powiedzmy, że lata nie są tak upalne jak w Polsce.
Ciemno?
Ciemno, ale na północy jest znacznie ciemniej.
To po co pan tam pojechał?
Bo ja już od 20 lat słyszałem, że lekarzom zaraz się poprawi. A u mnie zamiast pensji rosła tylko kolejka w poczekalni. Przed wyjazdem z Gliwic obsługiwałem 2,5 tys. osób. Doszedłem do tego, że przyjmowałem 50 pacjentów dziennie. I to na jednym etacie. A i tak rodziny z tego etatu nie dało się utrzymać. Musiałem brać dyżury, otworzyć prywatną praktykę, jeździć na wizyty domowe.
50 pacjentów dziennie plus dyżury i prywatna praktyka – to ile godzin miała pana doba?
Wie pan, ja się nad tym specjalnie nie zastanawiałem. Po prostu goniłem z przyjęciami.