Cześć, jestem w Auschwitz – starszy mężczyzna rzuca po hebrajsku do słuchawki. Potem omawia kwestię przesyłki towaru do klienta, uspokajając, że już za kilka dni będzie w domu, jak tylko załatwi tu ważną sprawę. Stoi w sektorze dla VIP-ów nieopodal bramy z napisem „Arbeit Macht Frei”. Za chwilę uda się w stronę obozu w Brzezince, gdzie odbędą się główne uroczystości Marszu Żywych.
To już 30. taki marsz. Od 1988 roku do Polski przyjeżdżają z tego powodu tysiące ludzi z całego świata, głównie młodzież żydowska. Odbywa się w Dzień Pamięci Ofiar Zagłady (Dzień Szoah, jak mówią w Izraelu). To symboliczna odwrotność Marszów Śmierci – morderczych długich marszów, do których byli zmuszani więźniowie. Większość miała miejsce zimą na przełomie 1944 i 1945 roku.
– Prosimy się nie zatrzymywać – upomina ktoś z organizatorów, bo przy napisie kumulacja korków. To trudne, właściwie każdy chce mieć zdjęcie, kiedy przechodzi pod napisem o pracy, która niby ma czynić wolnym. Tuż za bramą religijny Żyd dmie w szofar, barani róg, wydający ostry, przenikliwy dźwięk. Obfotografowany musi być i on.
Módlmy się za Izrael
– Pamiętajcie, modlitwa! I cały czas błogosławimy Izrael – kobieta w średnim wieku zwraca się do dzieci. Nie dam głowy, ale to zapewne część grupy, która przyjechała ze Stowarzyszeniem Służba Szalom Oświęcim, z którym na marszu jest też małżeństwo ze Zduńskiej Woli – pan Grzegorz i pani Grażyna. – Jestem tu już po raz 12. – mówi Grzegorz. Tłumaczą, że są tu z powodów duchowych, bo „mają tak w sercach, żeby błogosławić naród Izraela”. Małżeństwo należy do jednego z kościołów protestanckich, co tydzień w piątek modli się za Izrael, to ich praktyka religijna.