To nie jest tekst o wszystkich lekarzach, pielęgniarkach i salowych. Ani o wszystkich szpitalach. Empatycznych i życzliwych ludzi w służbie zdrowia jest wielu, może nawet ich powoli przybywa (tak jak elegancko wyremontowanych oddziałów). Szkopuł w tym, że to, czy człowiek chory trafi na życzliwość i wsparcie, czy też na arogancję i poniżenie, wygląda na niemożliwe do przewidzenia. Zależne od szczęścia. Co wzmacnia przypisane chorobie niepewność i lęk.
Zauważyli to kontrolerzy NIK przy okazji niedawnego badania „Ochrona intymności i godności pacjentów w szpitalach”. – Największe problemy z poszanowaniem praw pacjenta były tam, gdzie jest przestarzała infrastruktura: wieloosobowe sale, pacjenci przyjmowani ponad możliwości techniczne i umieszczani na korytarzach. W większości szpitali toalety i prysznice znajdowały się na korytarzach i często było ich za mało – opowiada dyrektor Sławomir Sierański z NIK.
Warszawski szpital Solec: na 32 pacjentów Oddziału Chirurgii Urazowo-Ortopedycznej trzy sanitariaty, w tym jeden dla kobiet, jeden dla mężczyzn i jedna wspólna damsko-męska łazienka – dwa prysznice oddzielone od siebie tylko ścianką działową i zasłoną. Ale nie ma prostych zależności, że tam, gdzie przestarzała infrastruktura, pacjenci częściej doznają obcesowego zachowania lekarzy czy pielęgniarek niż tam, gdzie czyściej i przestronniej. Bywa, że elegancko jest tylko w przestrzeni fizycznej. Stołeczny szpital położniczy (nieobjęty kontrolą NIK), chluba systemu, pastelowe ściany niczym w serialowej Leśnej Górze, łazienki przy pokojach, zapach świeżości, regulowane łóżka. Lekarka z położną odwiedzają pacjentki z dziećmi. Jedna pyta, czy z bioderkami noworodka wszystko jest w porządku: „Pfy – prycha lekarka – co wy dzisiaj z tymi bioderkami?