Oferta nazywa się „Jobs Plus” i została przygotowana przez krakowską agencję pracy Job Service. Zaczyna się dość niewinnie. „Wychodząc naprzeciw rosnącym potrzebom rynku poszerzyliśmy zakres swoich usług o pracowników z Dalekiego Wschodu, głównie pochodzących z Indii, Nepalu, Bangladeszu czy Wietnamu”. Czytając dalej, można się jednak poczuć, jakby się wróciło do szkolnej ławki i znów musiało czytać o przypisanych do ziemi i w pełni dyspozycyjnych chłopach na folwarku pańszczyźnianym. „Co daje współpraca z Jobs Plus?” – pyta w ogłoszeniu krakowska firma. „Dostarczamy pracownika gotowego do rozpoczęcia pracy z gwarancją pełnej dyspozycyjności. Brak zwolnień L-4. Brak dopłat za nadgodziny. Brak dodatkowych kosztów za urlopy. Brak dopłat za pracę w niedziele i święta”. Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, taka przynęta dla potencjalnych pracodawców: „Ze względu na koszt oraz czas podróży pracownicy ci nie opuszczają miejsc pracy z powodów rodzinnych oraz świąt”. Albo: „Ich dodatkowym atutem jest lojalność wobec pracodawcy”.
Trzy światy polskiej pracy
Czytanie takich ogłoszeń ma sens. Dla wielu Polaków to pewnie jedyna szansa, by zajrzeć na zaplecze współczesnego polskiego kapitalizmu. Nie do klimatyzowanych biur, na wyjazdy integracyjne czy informatyczne szkolenia. Tylko do ubojni, stoczni, sadów albo na budowy. Właśnie tam, gdzie uwija się coraz więcej pracowników z zagranicy. W ich coraz bardziej egzotycznych językach oraz odmiennym kolorze skóry nie ma oczywiście niczego niewłaściwego. Pracownik to pracownik i powinien mieć te same prawa niezależnie od tego, gdzie się urodził. Sęk w tym, że tu nie ma mowy o żadnej równości.
W Polsce zaczyna być tak, że świat pracy rozjeżdża się na trzy części.