Obudziłem się rano, wziąłem prysznic, myjąc głowę Head&Shoulders, użyłem dezodorantu Rexona. Na śniadanie zjadłem parówki Berlinki i wypiłem szklankę Pepsi, w kubku z Jakubem Błaszczykowskim. Ubrałem mój zegarek Albert Riele. Następnie wychodząc z mieszkania, zamknąłem okno Fakro. Odpaliłem auto, do którego ostatnio wlałem olej Venol. Zerknąłem jeszcze w stronę dachu pokrytego blachą Blachotrapezu, czy na pewno jest zamknięte. Po drodze pojechałem jeszcze zatankować na Lotos. Skoczyłem do Żabki, by kupić Oshee i TurboGrosika. O godzinie 20 usiadłem przed telewizorem Manta, by obejrzeć mecz, popijając Warkę i Tyskie. Piszę to wszystko z mojego Samsunga. Wsparłem ich, jak mogłem, a oni zrobili takie coś” – ten gorzki żart kibica, rozczarowanego meczem z Kolumbią, krąży ostatnio w sieci.
Autor wyliczył długą listę produktów i usług, w których reklamowanie zaangażowani byli polscy piłkarze. Te, o których zapomniał, przypominali mu inni wściekli kibice: „nie założyłeś garnituru Vistuli i zapomniałeś odwiedzić Biedronkę”, „A gdzie jajka z niespodzianką?”. Wygrany z trudem mecz „o honor” z Japonią nastrojów nie poprawił. Polacy mają żal nie tylko do piłkarzy o marną grę, ale winią też firmy za to, że przyłożyły do tego rękę, robiąc ze sportowców rozkapryszonych bogów komercji.
Balon narodowy
Świat reklamy od miesięcy podbijał nam bębenek i pracowicie pompował balon dumy narodowej. Tworzył nierealny nastrój, że drużyna Nawałki jest skazana na sukces i za chwilę zobaczymy, jak walczy w finale. „NAJ nie bierze się znikąd” – zapewniała Grupa Lotos, główny sponsor reprezentacji Polski w piłce nożnej, w swojej kampanii reklamowej z udziałem piłkarzy. Miała przekonać konsumentów, że jej paliwa są „naj” – tak jak osiągnięcia biało-czerwonych.