W proteście i po proteście
Matthew Bolton o tym, jak skutecznie protestować
JACEK ŻAKOWSKI: – Od ponad dwóch lat tysiące Polaków protestują, demonstrują, pikietują. I nic. Władza nie reaguje. Co jest z nami nie tak?
MATTHEW BOLTON: – Pewnie to, co jest potem. Bo protest sam z siebie nie przynosi zmiany. Dlatego brytyjskie wydanie mojej książki ma podtytuł „Od sprzeciwu do sprawstwa”.
Nie warto protestować?
Warto, kiedy protest jest częścią strategii budowania siły lub jej ujawniania. Lepsze samopoczucie nie wydaje mi się wystarczającym efektem protestu.
Co jest wystarczające?
Przynajmniej nagłośnienie przesłania. Zgromadzenie podobnie myślących ludzi. Stworzenie im okazji do zorganizowania się w trwalsze struktury albo do włączenia się w struktury, które już istnieją. Jeśli to się udaje, można zdobyć poparcie mediów, różnych środowisk, polityków i czasem nawet władzy. Ale jeżeli protest jest tylko symbolem sprzeciwu, z którego nic więcej nie wynika, to nie jest wart wysiłku, którego wymaga organizowanie go, a nawet sam udział. Protest wyłącznie symboliczny tylko zużywa energię i inne kapitały, których można by użyć z lepszym skutkiem.
Jest przeciwskuteczny?
Protest bezskuteczny faktycznie może być przeciwskuteczny. To zależy, jak bardzo będzie rozczarowujący. Istnieje ryzyko, że ludzie się zniechęcą, staną się apatyczni i będą się coraz łatwiej godzili na zło. Teraz to jest szczególnie ważne także w brytyjskim kontekście.
Po Occupy?
Po Occupy, po marszach kobiet na fali #MeToo, po protestach studentów przeciw podniesieniu czesnego, po protestach przeciwko brexitowi. Mamy za sobą wiele nieudanych fal masowego sprzeciwu. W młodym pokoleniu jest dużo politycznej energii, ale rośnie ryzyko, że jeżeli protesty nie będą obudowane dobrą polityczną strategią, to przyniosą falę rozczarowania, która spowoduje pokoleniową epidemię cynizmu.