Społeczeństwo

Pomóc przemocowcom

Sprawcy przemocy w rodzinie też potrzebują pomocy

Aż 70 proc. ofiar nie chce rozstawać się z krzywdzicielem, chce natomiast, aby zmienił zachowanie. Aż 70 proc. ofiar nie chce rozstawać się z krzywdzicielem, chce natomiast, aby zmienił zachowanie. Getty Images
Pomagając wyłącznie ofiarom, a pozostawiając na marginesie krzywdzicieli, nie przeciwdziała się domowej tyranii.
Terapeuci są zgodni – przemoc mężczyzn w stosunku do kobiet i dzieci (wg policji stanowią 93 proc. ofiar) wynika z norm kulturowych i patriarchalnego wychowania.Alamy/BEW Terapeuci są zgodni – przemoc mężczyzn w stosunku do kobiet i dzieci (wg policji stanowią 93 proc. ofiar) wynika z norm kulturowych i patriarchalnego wychowania.

Każda uwaga żony wyzwalała w Pawle potok obelg, zaciskane pięści nie wytrzymywały napięcia. Na razie kończyło się na popychaniu. Pierwsza zareagowała starsza, wtedy 14-letnia córka: „Tata, tak nie można”. Przystopował na krótko. Po ponad dwóch latach żona wykrzyczała mu, że dłużej nie wytrzyma. On czuł, że już też nie – bał się, że przekroczy czerwoną linię.

Izabela Banasiak, pedagog resocjalizacyjny, wcześniej wiele lat pracowała w Ogólnopolskim Pogotowiu dla Ofiar Przemocy w Rodzinie Niebieska Linia. Często słyszała od ofiar, że chciałyby spokoju i żeby krzywdziciel się zmienił. Zrozumiała, że zajmuje się skutkami, a nie źródłem problemu. Bo to przecież sprawca powinien sobie zrobić porządek w głowie, a nie używać pięści i wyzwisk. Daniel Mróz, pedagog, współzałożyciel Fundacji na Rzecz Przeciwdziałania Przemocy Feniks w Rzeszowie, mówi wręcz o frustracji, wywołanej świadomością, że pomagając wyłącznie ofiarom, a zaniedbując sprawców, nie przeciwdziała domowej tyranii. U współpracowników siadała motywacja. Bo często było tak, że żona wracała do gnębiciela (powroty są wpisane w mechanizm przemocy), a jeśli doszło do rozstania, sprawca znęcał się nad kolejną partnerką.

Sędzia Michał Lewoc, były naczelnik Wydziału Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie w Ministerstwie Sprawiedliwości, twierdzi, że aż 70 proc. ofiar nie chce rozstawać się z krzywdzicielem, chce natomiast, aby zmienił zachowanie. Szansę taką dają programy korekcyjno-edukacyjne, jakie zgodnie z ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie z 2005 r. powinien organizować każdy powiat. To wyciąganie ręki do sprawcy.

Wyuczone od pokoleń

Często sprawcy idą w zaparte. Jolanta Zmarzlik, terapeutka związana z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę, przytacza historię z sali sądowej. Pod koniec procesu ojciec, oskarżony wraz z żoną o znęcanie się nad dziećmi (musiały robić przysiady z plecakiem wypełnionym gruzem, a na ich pośladkach były ślady przypalania zapalniczką) zapowiedział, że odda sprawę do kasacji. Bo nie przeprowadzono badań nad krzepliwością krwi u dzieci, a może siniaki powstają u nich po dotknięciu palcem. Sprawca często myśli o sobie jako o człowieku, który ze wszystkich sił stara się, by dzieci wyrosły na porządnych ludzi – tak jak pewien lekarz pediatra, który 13-letnią córkę wpychał do wanny i tam bił.

Krzywdzicielom wydaje się, że to się dzieje samo – bicie czy popychanie. Nieprawda, to zachowania wyuczone. Domowi dręczyciele bardzo często są uwikłani w wielopokoleniową przemoc. To taki łańcuszek, przekazywany z ojca na syna, potem na wnuka. Dziadek bił babcię pogrzebaczem, a wnuk usprawiedliwia się, że swoją żonę „tylko” szarpie za włosy i bije w twarz. Rezygnacja z takich zachowań wymaga od krzywdziciela ogromnego wysiłku, zwłaszcza jeśli latami były u niego normą.

Paweł woli nie myśleć, jak potoczyłoby się życie jego rodziny, gdyby kilka lat temu nie natknął się na warszawskiej ulicy na plakat informujący o zajęciach dla sprawców przemocy domowej, prowadzonych przez Izabelę Banasiak i drugą trenerkę. Wtedy daleko mu było do skruchy. Napatrzył się od dziecka na przemoc w domu rodziców chrzestnych. Myślał: może tak wygląda dorosłe życie? Dorastał w przekonaniu, że facet rządzi i ma zawsze rację. Filarem pracy z przemocowcem jest przekonanie go, że to on ponosi odpowiedzialność za swoje czyny. Koniec z usprawiedliwianiem, że został sprowokowany pretensjami partnera, że bliscy nie doceniają ciężkiej pracy dla rodziny, że dziecko było złośliwe i krnąbrne itp.

Zdaniem Izabeli Banasiak dobrze rokują ci, którzy wyszli z alkoholizmu, bo skoro poradzili sobie z piciem, poradzą sobie i tu. – Na zajęciach uczestnicy uczą się strategii radzenia sobie w trudnych sytuacjach bez przemocy i kontrolowania innych – mówi Banasiak, trenerka amerykańskiego programu Duluth. – Dzielą się doświadczeniami, co się w danym tygodniu udało, a co nie. Wspólnie analizujemy przykłady z ich życia i zastanawiamy się, co zrobić, aby nie dopuścić do zachowania przemocowego.

Trener kontaktuje się także z partnerkami, żeby dowiedzieć się, jak oceniają zmiany w zachowaniu męża. Często na zajęciach krzywdziciel mówi, że wszystko jest w porządku, a Banasiak dwa dni wcześniej dowiedziała się od jego partnerki, że groził jej nożem. Zaprasza go wtedy na konsultację indywidualną.

Terapeuci są zgodni – przemoc mężczyzn w stosunku do kobiet i dzieci (wg policji stanowią 93 proc. ofiar) wynika z norm kulturowych i patriarchalnego wychowania. Panowie wynoszą z domu, że facet ma wymagać od kobiety posłuszeństwa. Trzeba zmieniać to przekonanie – mówi Daniel Mróz, trener metody Duluth. – Bardzo często słyszę od mężczyzn, że gdyby 20, 30 czy 40 lat temu wiedzieli to, co sobie uświadamiają na zajęciach, nie doszłoby do życiowej katastrofy. Oni często kochają swoje żony i dzieci, nie potrafią jednak powiedzieć: złości mnie u ciebie to i to, ale sięgają po obraźliwe słowa i uciekają do rękoczynów. Wielu nie może się potem pogodzić, że żona chce odejść, wręcz nie dają jej do tego prawa. Jeden z panów po trzech miesiącach w programie w rocznicę ślubu kupił żonie tyle róż, ile razem przeżyli, a kiedy ta dosadnie powiedziała, co ma z nimi zrobić, zostawił je i wyszedł. Wcześniej zachowałby się zgoła inaczej.

Często trzeba popracować nad tym, aby mężczyźni uznali prawo żony do odejścia i skupili się na naprawie relacji z dziećmi, bo przecież nadal będą ojcami. Jeden z uczestników tak się zaangażował w trakcie programu w opiekę nad zaniedbywanymi wcześniej dziećmi, że żona zobaczyła w nim faceta, którego kiedyś pokochała, i wycofała się z rozwodu. Program nie gwarantuje, że ktoś uratuje małżeństwo, ale może mu być łatwiej w nowym związku.

Podpowiedź z Ameryki

Im wcześniej ktoś się za siebie weźmie, tym lepiej – uważa Krzysztof Stańczyk, psychoterapeuta, który pracuje według autorskiego programu. Jak przyjdzie facet z 40-letnim stażem użerania się z najbliższymi, ciężko zmienić jego nawyki. Na zajęciach pojawiają się coraz młodsi ludzie. Ostatnio 25-latek. Dawniej było to nie do pomyślenia – większość uczestników miała ponad 45 lat. – Początkowo nie jestem dla nich wiarygodny jako przedstawiciel systemu, ale wiarygodni są koledzy, którzy chodzą na zajęcia dłużej i zdążyli się przekonać, że mają sens. Ważna jest motywacja. Stańczyk pamięta czterdziestokilkuletniego mężczyznę, któremu już trzymiesięczne zajęcia dały impuls do zmiany. Miał dobrą pracę, zaczęte studia, małe dzieci – nie chciał tego zmarnować. Inny – z doktoratem, pracujący w instytucji publicznej, też szybko się zorientował, że się zagalopował.

Pionierem wprowadzenia do Polski na początku lat 2000. pracy ze sprawcami przemocy był zmarły niedawno Marek Prejzner. Podjął się zaszczepienia na rodzimym gruncie znanego już wtedy w USA i Europie programu Duluth. Właśnie w Duluth pod koniec lat 70. kobiety zgłaszały psychologom, że ich mężowie pracujący w bazach wojskowych mają problem z agresją. I tak powstał projekt pracy ze sprawcami przemocy, napisany przez ofiary i psychologów.

W Polsce połowa programów korekcyjno-edukacyjnych prowadzona jest według tej metody wraz z modyfikacjami, pozostałe to programy autorskie. Zdaniem Renaty Durdy, szefowej Niebieskiej Linii, nie ma u nas jeszcze wiarygodnych statystycznych badań, która metoda działa lepiej, a która gorzej. Jak podaje dr Dorota Dyjakon w książce „Diagnoza i psychoterapia sprawców przemocy domowej”, badania Światowej Organizacji Zdrowia dowodzą, że ponad 52 proc. mężczyzn uczestniczących w programach terapeutycznych przestaje stosować przemoc fizyczną, a 25 proc. podejmuje dalsze kroki, aby rozwiązać swoje problemy.

– Co z tego ziarna, które zasiejemy, wyrasta, zależy od indywidualnych predyspozycji do zmiany i ile wysiłku ktoś chce włożyć, by była ona długotrwała – uważa Izabela Banasiak, która po skończeniu programu przez wiele lat kontaktuje się z absolwentami. 60–70 proc. mężczyzn zmienia swoje zachowania – dociera do nich, że przemoc jako szybki i skuteczny sposób do podporządkowania innych na dłuższą metę przynosi straty.

Jednak tak jak uzależnionym od alkoholu, im też mogą się zdarzać nawroty. Krzysztof Stańczyk ocenia, że pożądane zmiany występują u ok. 40 proc. uczestników. Trwający pół roku program (minimum to 60 godzin) to zwykle za mało, by zmiany się utrwaliły – potrzeba od roku do dwóch, czasem więcej. Niektórzy to czują i chodzą na programy kilka lat. Tak jak bezrobotny 60-letni alkoholik, znęcający się nad niedowidzącą żoną. Uczestniczył w zajęciach przez prawie cztery lata. – Kończąc program, nie pił już kilkanaście miesięcy. Znalazł pracę w supermarkecie. Czasem widuję go na Bielanach, jak spaceruje z żoną pod rękę.

Ustawa nie wystarczy

Na stronie internetowej Ministerstwo Rodziny, Pracy i Pomocy Społecznej wymienia 274 „podmioty realizujące programy korekcyjno-edukacyjne” (dane z końca czerwca), a zatem prowadzi się je nie w każdym powiecie (jest ich 380), choć wymaga tego ustawa. Jednak samorządy nie ponoszą za to konsekwencji. Ta liczba to i tak kropla w morzu potrzeb. Zresztą deklaracja, że ktoś prowadzi taki program, nie oznacza, że tak jest faktycznie, bo np. nie udało się zebrać uczestników. A tak bywa. Wydziały polityki społecznej urzędów wojewódzkich nierzadko z tego powodu nie wykorzystują pieniędzy z budżetu państwa na pracę ze sprawcami.

– W województwie podkarpackim na 25 powiatów około 20 złożyło zapotrzebowanie na ich realizację, ale nie wszystkie się odbędą, jeśli zespoły interdyscyplinarne, powoływane w każdej gminie do przeciwdziałania przemocy domowej, nie zmobilizują uczestników – uważa Daniel Mróz. Czy to oznacza, że nie ma tam domowych tyranów? Mróz w to nie wierzy, bo przecież średnio w każdym powiecie w rodzinach, w których występuje przemoc, wystawia się rocznie ok. 250 Niebieskich Kart. W 200-tys. Rzeszowie, gdzie jest kilkaset takich kart, program korekcyjny prawdopodobnie w tym roku nie zostanie zrealizowany, a w stolicy, gdzie wystawia się ich rocznie 5 tys., prowadzi go obecnie tylko kilka spośród 19 dzielnic.

– Członkowie zespołów interdyscyplinarnych, a wśród nich są m.in. pracownicy pomocy społecznej, policji, oświaty, służby zdrowia i kuratorzy, bardzo często nie są przekonani do sensu pracy ze sprawcami – mówi Daniel Mróz. – Niektórzy nawet uważają, że bicie dziecka to nic złego. Nie są szkoleni, bo nie ma pieniędzy. Skoro tego nie czują, nie motywują ludzi do programu.

Krzysztof Stańczyk mówi, że zespół wtedy działa sprawnie, kiedy znajdzie się w nim człowiek, któremu na tym zależy, chociaż powinien z żelazną konsekwencją działać system. Tymczasem bywa, że ktoś ma od trzech lat wyrok za przemoc, a kuratorowi nie przychodzi do głowy, by skierować go na program. W ocenie trenerów zbyt pochopnie, by pozbyć się problemu, zamykana jest procedura Niebieskiej Karty, za rzadko, choć jest pewien postęp, sędziowie orzekają przymusowy udział w takim programie. Niewystarczająco też występują o to do sądu prokuratorzy i kuratorzy. Choć sędzia Lewoc, kiedy pracował w ministerstwie, napisał informator dla sędziów i prokuratorów o tym, z jakich środków probacyjnych mogą korzystać. – Sędziowie częściej orzekają w takiej sytuacji prace społeczne, choć czy można zmienić przemocowca sprzątaniem trawników? – wątpi Stańczyk. Zdaniem sędziego Lewoca osoby skazywane za przemoc domową pierwszy raz są najbardziej podatne na wpływ programu korekcyjnego i należałoby rozważyć, czy nie powinien on być obligatoryjny w przypadku skazanych na więzienie z warunkowym zawieszeniem.

Zatrzymać sztafetę

System antyprzemocowy jest niedofinansowany. Nie tylko przez obecny rząd. W poprzednim skrzydło konserwatywne w PO było tak silne, że nie widziano potrzeby zwiększenia funduszy – ocenia sędzia Lewoc. Brakuje chętnych do pracy ze sprawcami, ponieważ jest trudniejsza niż z ofiarami, bardzo nisko płatna, a poziom wymaganych kompetencji jest dużo większy niż w innych dziedzinach. Trenerami w programach korekcyjnych są ludzie z misją albo chcący zdobyć dodatkowe doświadczenie. Programy korekcyjne i ośrodki wsparcia ofiar finansuje budżet państwa, ale na zorganizowanie zespołów interdyscyplinarnych i grup roboczych (pracują z konkretną rodziną) gmina sama musi sobie znaleźć pieniądze. Toteż są samorządy, oszczędzające na walce z przemocą.

W Toruniu w grudniu 2017 r. zlikwidowano Miejski Ośrodek Edukacji i Profilaktyki Uzależnień, a jego zadania przejął dział interwencji kryzysowej w MOPR, rezygnując z zatrudnienia wykwalifikowanych pracowników ośrodka. W konkursie na prowadzenie programów korekcyjnych samorządy często kierują się ceną. Bywa, że prowadzi je specjalista ds. uzależnień, zajęcia ograniczają się do nudnych wykładów, prowadzi je jeden trener, a powinno dwóch, nie ma monitorowania efektów. Ale są też samorządy finansujące programy z własnych środków, jak np. Wrocław, gdzie przeszkolono policjantów, pracowników socjalnych, oświaty i kuratorów.

Wrocławskie Centrum Zdrowia prowadzi takie programy cały rok. Nie ma sytuacji, że zgłasza się człowiek z nakazem sądowym uczestniczenia w programie, a kolejny odbędzie się dopiero za kilkanaście miesięcy. Marta Waniszewska, koordynatorka realizacji Krajowego Programu Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie w Dolnośląskim Urzędzie Wojewódzkim, uważa, że praca ze sprawcami powinna być filarem systemu przeciwdziałania przemocy, toteż powiaty, zespoły interdyscyplinarne i trenerzy mają w urzędzie duże wsparcie. W 2012 r., kiedy objęła stanowisko, niewiele ponad 10 proc. powiatów prowadziło programy korekcyjno-edukacyjne, a w 2017 r. już 80 proc. W niewielkiej Sobótce w woj. dolnośląskim gmina opłaca punkt konsultacyjny zatrudniający psychologów, pedagogów i prawnika, motywujących ludzi do programów korekcyjnych. Bo ważne jest, by walkę z przemocą podjąć w początkowym momencie – uważa Katarzyna Dwornik z ośrodka pomocy społecznej w Sobótce. Z kolei w Puławach ośrodek pomocy z gminnych funduszy organizuje zajęcia terapeutyczno-psychologiczne – nowe formy oddziaływania na krzywdzicieli.

– Trzeba robić wszystko, by przerwać wielopokoleniowy łańcuch przemocy w rodzinach – podkreśla sędzia Lewoc. Mamy dobre prawodawstwo, system antyprzemocowy został wprowadzony w ruch, ale w jego ocenie resort ograniczył do minimum aktywność w promowaniu tych działań.

Mówi się, że ministerstwo chce wycofać z ustawy zapis, iż każdy powiat i gmina muszą tworzyć program na rzecz przeciwdziałania przemocy w rodzinie. W przyszłym roku ma odbyć się badanie funkcjonowania programów korekcyjno-edukacyjnych. Czy po to, aby wyciągnąć konstruktywne wnioski i je wesprzeć, czy by je zlikwidować?

Polityka 44.2018 (3184) z dnia 29.10.2018; Społeczeństwo; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Pomóc przemocowcom"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną