Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Coraz więcej osadzonych w Gostyninie. Będzie bunt?

W Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie atmosfera gęstnieje. W Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie atmosfera gęstnieje. Krzysztof Wojciewski / Forum
W Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie atmosfera gęstnieje. Umieszczeni już się nie mieszczą, zaczynają się buntować. Personel się boi. A rządu to nie interesuje.

Państwo wrzuca tam osoby „prawdopodobnie” niebezpieczne – i ma problem z głowy. Odpowiedzialny za ośrodek wiceminister zdrowia Zbigniew Król wyszedł ze zorganizowanej przez Klinikę Psychiatrii Sądowej Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie konferencji na temat działania ustawy, którą powołano ośrodek.

Na konferencji zorganizowanej 8 listopada przedstawiono pierwsze od powstania ośrodka dane o jego funkcjonowaniu. Dane, które świadczą o tym, że ustawa, zamiast rozwiązywać problemy, generuje kolejne patologie. Tymczasem alarmistyczne wystąpienia rzecznika praw obywatelskich do ministrów zdrowia i sprawiedliwości o sytuacji w ośrodku od trzech lat pozostają bez odpowiedzi. Państwo nie zbiera danych, nie monitoruje, jak działa, tak przecież kontrowersyjna z punktu widzenia praw człowieka, ustawa. Państwo się nie interesuje, czy uchwalone w 2013 r. przepisy się sprawdzają.

Minister wychodzi

Psychiatrzy i psychologowie, których wbrew ich woli zaprzęgnięto do procederu eliminowania z życia niesprecyzowanej kategorii osób potencjalnie niebezpiecznych, na konferencję 8 listopada zaprosili odpowiedzialne za ośrodek Ministerstwo Zdrowia, nieodpowiedzialne, ale będące autorem ustawy Ministerstwo Sprawiedliwości, Biuro RPO, więzienników, sędziów orzekających o umieszczeniu w Ośrodku, jego dyrektora, psychiatrę Ryszarda Wardeńskiego, policję – w ogóle wszystkich, którzy mają z ustawą do czynienia.

Z Ministerstwa Sprawiedliwości nie przyszedł nikt. Z Ministerstwa Zdrowia pojawił się wiceminister Zbigniew Król, formalnie odpowiedzialny za działanie ustawy, w tym za ośrodek. W programie przewidziano jego wystąpienie pod tytułem „Aktualne działania Ministerstwa Zdrowia na rzecz KOZZD [skrót nazwy ośrodka]”. Bardzo na nie czekano, bo do tej pory ministerstwo żadnych planów nie przedstawiło. Nie udało się nawet doprowadzić do spotkania wszystkich zainteresowanych.

Król poinformował uczestników konferencji, że „od roku próbujemy przekonać, że inwestycja w nowy ośrodek jest konieczna”. Wyraził nadzieję, że „w ciągu trzech lat substancja lokalowa powinna się zmienić”. Nadzieję nie wiadomo na czym opartą, bo sformułowanie „próbujemy przekonać” pokazuje raczej, że sytuacja jest beznadziejna. Dalej powiedział, że należy zmienić prawo. Nie sprecyzował, w jakim kierunku, ale ponieważ powiedział, iż uwięzionych w ośrodku „nie chce nazywać pacjentami”, można wnioskować, że chce, by ośrodek przestał podlegać resortowi zdrowia i poszedł pod Ministerstwo Sprawiedliwości, które go wymyśliło. Co jest zresztą postulatem także psychiatrów. Na koniec tej krótkiej informacji o „działaniach ministerstwa” powiedział, że się cieszy z tej konferencji, bo będzie na pewno bardzo owocna i da materiał, nad którym będzie można dalej dyskutować. I wyszedł, unikając zadawania mu pytań.

Tymczasem w ośrodku sytuacja staje się wręcz niebezpieczna. Przeludnienie, jakie 10 lat temu mieliśmy w więzieniach, jest niczym w porównaniu z sytuacją w Gostyninie. Jak pisaliśmy w POLITYCE, uwięzieni mieszkają po 8–10 osób w pierwotnie jednoosobowych pokojach, mają godzinę spaceru dziennie i praktycznie żadnych zajęć. Oprócz terapii, na którą nie chodzą, bo nie widzą sensu, skoro nie ma ona wpływu na odzyskanie wolności. Ich prawa zależą wyłącznie od dyrektora i personelu. Ustawa o tych prawach milczy, koncentrując się na środkach przymusu bezpośredniego, jakich można używać w stosunku do „pacjentów” (m.in. pasów obezwładniających, kajdanek, pałki i ręcznego miotacza substancji obezwładniających). Pisaliśmy, że nie mają przepustek, że nie mogą nawet pod konwojem pojechać na pogrzeb członka najbliższej rodziny. W tej chwili w ośrodku są już 62 osoby: o trzy więcej niż przed trzema tygodniami.

Ośrodek pierwotnie pomyślany był dla kilku–kilkunastu osób skazanych w latach 80. na karę śmierci, zamienioną amnestią z 1989 r. na 25 lat więzienia, stał się „czarną dziurą”, do której wrzuca się skazanych po zakończeniu odbywania kary. „Czarna dziura” – to sformułowanie używane dla nielegalnych więzień CIA, gdzie przetrzymywano osoby podejrzewane o terroryzm, którym owego terroryzmu nie dawało się udowodnić. Tak jak nie da się udowodnić, że umieszczeni w Gostyninie po latach odbytej kary, w trakcie której byli – a przynajmniej powinni byli być – poddani działaniom psychokorekcyjnym rzeczywiście znowu popełnią przestępstwo. Największą „czarną dziurą” jest więzienie Guantanamo. Tyle że tam więźniów nie przybywa, a część zwolniono. W Gostyninie jest odwrotnie: co roku przybywa kilkanaście osób, a nikt nie wychodzi. Mimo że w uzasadnieniu do ustawy powołującej ośrodek w 2013 r. rząd (Ministerstwo Sprawiedliwości) pisał, że ma on służyć „terapii, zaś miernikiem tego celu jest liczba sprawców, którzy po odbyciu terapii opuszczą ośrodek”.

Dozór skuteczny. Więc po co zamknięcie?

Dlaczego uwięzieni nie są zwalniani? Dyrektor skierował pięć wniosków o to do Sądu Okręgowego w Płocku. Wniosków umotywowanych przez psychologa, seksuologa i psychiatrę, którzy tam pracują. Sąd rozpatrzył je negatywnie. Na konferencji o tym, jak rozpatruje się te wnioski, mówiły dwie sędzie z tego sądu Janina Jankowska i Emilia Dolińska. Pochwaliły się, że właśnie jeden wniosek załatwiono pozytywnie (prokuratura się odwołuje). Ale odpowiedzialnością za to, że pozostałe zostały odrzucone, obarczyły biegłych, którzy wnioski opiniowali negatywnie. – Sąd nie ma wpływu na opinie biegłych – mówiła Dolińska. – Każdy pacjent ma pełnomocnika z urzędu, dbamy o to. Przesłuchujemy pacjenta, wyjaśniamy wszystkie okoliczności.

Ten jeden pozytywnie rozpatrzony wniosek sąd badał półtora roku. Sędzia Dolińska: – Bierzemy pod uwagę czyn, za który pacjent był skazany, terapię, jaką przeszedł w ośrodku, i plany na przyszłość. W przypadku tej pozytywnej opinii pacjent ma oparcie w rodzinie, ofiara utrzymuje z nim kontakt i nie obawia się go. Nałożyliśmy obowiązek dalszej terapii antyalkoholowej.

Tak więc niewiele się wyjaśniło i hipoteza, że „pacjenci” nie są zwalniani, bo biegli i sąd boją się wziąć na siebie odpowiedzialność, w razie gdyby zwolniony jednak znowu kogoś skrzywdził, pozostaje aktualna. Tym bardziej że nie ma standardów oceny, czy i w jakim stopniu jest prawdopodobne, że dana osoba popełni przestępstwo przeciwko zdrowiu, życiu lub wolności seksualnej.

Próbuje się te standardy konstruować. Jednak z tego, co mówiły psycholożka z Uniwersytetu Gdańskiego prof. Beata Pastwa-Wojciechowska, uważana za guru od „osobowości dyssocjalnej”, i Agnieszka Walento-Nowacka, psychiatra z Oddziału Psychiatrii Sądowej w Strogardzie Gdańskim, można wykorzystać istniejące kwestionariusze dotyczące przeszłości, teraźniejszości, planów pacjenta i jego sytuacji życiowej, i sumować punkty, ale tak w diagnozie, jak w prognozie trzeba to przefiltrować przez własną intuicję i doświadczenie. A doświadczenia w ocenie „stopnia prawdopodobieństwa niebezpieczeństwa” biegli najczęściej nie mają.

A jak sobie radzą dyrektorzy więzień, którzy kierują wnioski o umieszczenie więźniów kończących karę w ośrodku? Dyrektor więzienia w Sztumie płk. Jan Morozowski i szefowa tamtejszego oddziału terapeutycznego we wniosku do sądu piszą, że „nie można wykluczyć prawdopodobieństwa stwarzania niebezpieczeństwa”. To może tłumaczyć, dlaczego znalazły się w nim zamiast planowanych kilkunastu 62 osoby, a spodziewane jest drugie tyle. Bo w stosunku do kogo „można wykluczyć”, że w jakiejś ekstremalnej sytuacji np. kogoś nie zabije? Podobnie jest zresztą z „zaburzeniami psychicznymi”, które mogą być podstawą takiego wniosku do sądu. – Nie ma ludzi nieprzejawiających zaburzeń psychicznych, są tylko niezdiagnozowani lub źle zdiagnozowani – mówił organizator konferencji, kierujący Kliniką Psychiatrii Sądowej prof. Janusz Heitzman.

Zdaniem prof. Moniki Płatek, która w ramach Polskiego Stowarzyszenia Edukacji Prawnej udziela pomocy prawnej pacjentom i zna sytuację większości z nich, uznaniowość kwalifikowania do osadzenia w ośrodku powoduje, że trafiło tam niepokojąco wiele osób homoseksualnych, których przestępstwo nie miało związku z przestępstwami seksualnymi.

Jak się okazuje, większość uwięzionych w Gostyninie trafiła tam z wolności. Byli na niej tygodnie, miesiące, a rekordzista – rok. I nic złego nie zrobili. W tym czasie sądowe młyny mieliły wnioski dyrektorów więzień o zamknięcie ich w Gostyninie. Wyszło im, że zamknąć trzeba. Mimo że pozytywnie przeszli test normalnego życia.

Alternatywą dla zamknięcia w ośrodku jest dozór policyjny (notabene tańszy). Z tego, co mówiła szefowa Oddziału Terapeutycznego ze Sztumu, wynika, że ten nadzór jest bardzo skuteczny: od 2014 r. żaden z byłych skazanych, wobec których sąd orzekł nie ośrodek, a nadzór właśnie, nie powrócił do przestępstwa. Taki nadzór połączony jest z obowiązkiem terapii na wolności. I ci, na których został nałożony, się z niego wywiązują. Być może dlatego, że boją się trafić do Gostynina. Ci, którzy są już w Gostyninie – nie mają takiej motywacji, skoro poddanie się terapii nie otwiera im drogi na wolność.

Dyrektor ośrodka Ryszard Wardeński przyznawał, że pacjenci motywacji do terapii nie mają. A terapia, która miała być nastawiona na pracę z problemami, jakie doprowadziły do przestępstwa, jak uzależnienie czy zaburzenie preferencji seksualnych, w praktyce nastawiona jest na łagodzenie frustracji, agresji i depresji spowodowanych pobytem w ośrodku. Czyli: osadzenie w ośrodku powoduje, że mamy dwa problemy zamiast jednego.

Winni: RPO i Monika Płatek

Brak nadziei, brak zajęcia i perspektyw, ciasnota i pogarszające się warunki powodują frustrację uwięzionych w Gostyninie. Organizują głodówki, stają się agresywni. Personel – w sumie 233 osoby, w tym 99 pracowników ochrony – się boi. A o zaistniałą sytuację obwinia... Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich i prof. Monikę Płatek. Zdaniem pracowników wizytacje RPO (RPO ma obowiązek wizytować miejsca pozbawienia wolności, w tym np. szpitale psychiatryczne i więzienia, w ramach Krajowego Mechanizmu Prewencji) i prof. Płatek „utwierdzają pacjentów, że ich naganne funkcjonowanie jest zasadne i z tego tytułu nic im nie grozi”.

Na konferencji w Instytucie Psychiatrii i Neurologii dyrektor Ośrodka, dr nauk medycznych Ryszard Wardeński, odczytał listy personelu i własny, zaadresowane do ministra Króla. Pracownicy piszą, że są „notorycznie szykanowani i obrażani” przez pacjentów, którzy kierują na nich skargi. Czują się zaszczuci. „Namnażające się bezpodstawne skargi pacjentów wywołują frustrację wśród personelu. (...) Brak jest jakichkolwiek możliwości prawnych do ingerowania w nieodpowiednie zachowania pacjentów.

Jedyną formą »zadośćuczynienia« [zapewne personel ma tu na myśli dyscyplinowanie] są podejmowane przez Kierownika Ośrodka zakazy czasowego wykonywania zakupów oraz korzystania z telefonu, co jest bardzo wykorzystywane przez pacjentów do pisania skarg, nakłaniania do buntu i manipulacji” (w wyjaśnieniach do RPO dyrektor ośrodka zapewnia, że zakaz używania telefonu nie jest formą kary, a podyktowany jest względami bezpieczeństwa).

Z kolei dyrektor Wardeński w swoim liście do ministra prosi o czasowy zakaz wizyt dla prof. Płatek i „jej koleżanek”, bo to przez nią narosła fala buntu. Zaznacza, że nawiązał kontakt z jedną z kancelarii adwokackich, bo „prof. Płatek nie ponosi żadnej odpowiedzialności za to, co robi” – czyli, jego zdaniem, fałszywie, w alarmistycznym tonie, przedstawia sytuację w ośrodku. „I teraz rodzi się pytanie, czy w Gostyninie może dojść do nieszczęścia z powodu warunków panujących w ośrodku, czy z powodu »wielkich społeczników«, takich jak pani prof. Płatek, którzy otumaniają pacjentów i obiecują im nierealistyczne rozwiązania”. Dalej dyrektor Wardeński te same zarzuty kieruje do wizytujących ośrodek pracowników RPO i dziennikarzy – tu wymienia m.in. naszą publikację.

Minister Król wyszedł na początku konferencji, więc nie miał okazji wysłuchać tych listów. Prawdopodobnie odcięcie wszelkich kontaktów świata zewnętrznego z ośrodkiem i wyciszenie w ten sposób sprawy byłoby dla ministra łatwiejsze niż zdobycie pieniędzy na rozbudowę ośrodka czy zbudowanie jego filii. Choć niekoniecznie poprawiłoby sytuację pod względem bezpieczeństwa. Efekt szczura wywołany stłoczeniem i faktycznym wyjęciem uwięzionych w nim ludzi spod prawa powoduje, że sytuacja w ośrodku rzeczywiście staje się groźna.

Jak się to robi w Europie

Ośrodki, do których trafiają potencjalnie niebezpieczni przestępcy po odbyciu kary, nie są polskim wymysłem. Np. w Holandii istnieją od lat 20. ubiegłego wieku. Na konferencji przedstawiono modele holenderski i niemiecki. Oba różnią się od polskiego m.in. tym, że podlegają pod ministerstwo sprawiedliwości, a nie zdrowia. Czyli nie udają, że są placówkami leczniczymi. Są nastawione na resocjalizację. Na to, by ludzie z nich wychodzili i radzili sobie na wolności. I wychodzą.

W Holandii ośrodki nazywają się TBS-ami (skrót od nazwy) i działają przy więzieniach. Obowiązuje zasada, że każdy w nich osadzony musi dostać drugą szansę. Liczba TBS-ów i osadzonych w nich osób sukcesywnie się zmniejsza: w 2010 r. było 13 TBS-ów i 2156 osadzonych, w 2017 r. – 7 TBS i 1374 osadzonych. Tak więc zmniejsza się skłonność kierowania tam skazanych, a osadzeni wychodzą na wolność. Umieszcza się ich w TBS na dwa lata i można ten czas przedłużyć. Opinię o kandydacie do wyjścia sporządza niezależny organ. Osadzeni dostają przepustki, dostają osobne mieszkanie na terenie ośrodka w ramach przygotowywania do wolności. Potem są zwalniani warunkowo, a po pomyślnym okresie próby odzyskują wolność całkowicie.

Nie wszyscy. Część zostaje na zawsze – w TBS-sie nazywanym „long stay”. Przedtem muszą – bez sukcesu – przejść resocjalizację w dwóch różnych ośrodkach, a specjalna zewnętrzna komisja złożona z biegłych wydaje o nich opinię dla Ministerstwa Bezpieczeństwa i Sprawiedliwości. Osadzony może ją zaskarżyć do specjalnej Rady przy ministrze sprawiedliwości.

W TBS-sie typu „long stay” zmienia się cel oddziaływań. To już nie resocjalizacja, ale stabilizacja stanu psychicznego, optymalizacja jakości życia w ośrodku, praca nad relacjami z innymi osadzonymi i personelem. Osadzeni nazywają się „rezydentami”. Mają prawo do przepustek z opiekunem. I do życia prywatnego.

TBS-y zapewniają naukę, pracę, realizację hobby. Osadzeni mają własne ogródki, warsztaty, zwierzęta. Nikt nie limituje im czasu spędzanego na wybranych przez siebie aktywnościach.

Z TBS-ów ludzie wychodzą. Nie ma powodu sądzić, że holenderscy czy niemieccy przestępcy (w Niemczech model jest podobny) są mniej groźni niż polscy. Więc polscy, gdyby stworzono im poprawne warunki i zmieniono podejście z izolacyjnego na resocjalizujące – też mogliby wychodzić.

Zdaniem prof. Heitzmana do ustawy „o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie...” niepotrzebnie zaprzęgnięto psychiatrię. I to w szczególny sposób: rękami lekarzy pozbawia się ludzi wolności. A diagnoza lekarska ma polegać na karkołomnym „domniemaniu stopnia prawdopodobieństwa niebezpieczeństwa” – co już samo w sobie jest niewykonalne. Na lekarzy przerzuca się odpowiedzialność za represję karną. Już w czasie uchwalania ustawy środowisko psychiatrów głośno przeciw temu protestowało.

Z psychiatrii zrobiono więziennego strażnika – ma zastąpić wymiar sprawiedliwości, który nie radzi sobie z zabezpieczeniem porządku prawnego. KOZZD stał się instytucją pseudoterapeutyczną, bo działania tam podejmowane, bez określonych standardów, których obiektywnie nie da się określić, nie dają gwarancji poprawy stanu zdrowia psychicznego – mówił prof. Heitzman.

W jego opinii zadanie izolacji niebezpiecznych sprawców po odbyciu kary należy przekazać wymiarowi sprawiedliwości, określić – jak w Holandii – czas tej izolacji, powołać multidyscyplinarną komisję ekspercką, która wyspecjalizuje się w stawianiu prognoz. I jeden sąd, który będzie rozpatrywał te sprawy. Trzeba też dać pieniądze na taki system. – Jeśli tego nie zrobimy, jako alternatywa wróci najwyższy wymiar kary – zakończył.

Tego wszystkiego nie wysłuchał odpowiedzialny za Krajowy Ośrodek Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie wiceminister zdrowia Zbigniew Król. Ani nikt z resortu sprawiedliwości.

Czytaj także: Co zrobić z chorymi psychicznie przestępcami

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną