Oglądaliśmy je w TV za plecami premiera niemal codziennie. Odziane w odświętne zapaski chwalone były za zasługi dla wolnej Polski. Tańczyły premierowi hucuły, karmiły opadającego z sił, w ciągłej podróży po kraju. Zważywszy na fakt, że w PRL, na który przypadał czas świetności kół gospodyń, nie było aż tylu telewizyjnych odbiorników, premier zafundował im najdłuższe pięć minut w 100-letniej historii.
Obiecawszy 3 tys. plus na folklor zdenerwował internet. Wyzywano panie od gotujących żury garkotłuków i jeszcze gorszych: Koń by się uśmiał; Miały być elektryczne auta, a skończyło się na dofinansowaniu pieśni typu Wyszła Mańka za stodołę – komentowano.
Wielu stojącym za premierem reprezentantkom było nieswojo z powodu tych docinków, ale też nagłej troski premiera. Zapewne panie nieświadome były swej wartości w liczbach. Otóż w 21 tys. kół działa ponad milion kobiet. Samotne matki i niepełnosprawni od urodzenia to przy nich tyle, co nic.
Premier z radością opiewał spotkania z krzewiącymi staropolską gastronomię. Podczas poczęstunku w Sejnach jadł same przepyszności. Na drogę dostał ogromny sękacz i zanim dojechał do domu, zjadł – jak mówił – połowę, resztę Służba Ochrony Państwa. Nie ma nic smaczniejszego – komplementował – niż wyroby pochodzące z prastarych receptur, a pierogi ruskie, które mama przywoziła ze Stanisławowa, to jego ulubiona potrawa. Udając się busem na Lubelszczyznę, zdradził mediom, iż jest fanem nalewek. Preferuje te rzadsze, przyrządzane z aronii, jarzębiny i pigwy. Żałował, że mama nie działa w żadnym z kół, jednak we Wrocławiu byłoby to trudne.
Złośliwi śmiali się w internecie z premiera, który poczęstowany twarogiem wyznał, iż dostał zawrotów głowy: Co dodano do tego nabiału?