Społeczeństwo

Ani być, ani mieć

Ani być, ani mieć. Typowo polskie konflikty rozwodowe

Umowy o rozdzielności majątkowej wciąż mają złą prasę. Umowy o rozdzielności majątkowej wciąż mają złą prasę. Gajus-Images / PantherMedia
Rozwodzący się Polacy najzacieklej kłócą się o przedmioty, których już nie ma.
Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że spraw o podział majątku wpływa do sądów ok. 10 tys. na rok.Peter Dazeley/Getty Images Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że spraw o podział majątku wpływa do sądów ok. 10 tys. na rok.

Artykuł w wersji audio

Najdłuższa (prawdopodobnie) polska sprawa o podział majątku po rozwodzie trwała ponad 20 lat. Pieniądze nawet nie były gigantyczne, ale konflikt między parą ostry. Rekordowy czas zrobiły odwołania i kwestionowanie opinii biegłych. Standardowo podobne spory ciągną się kilka lat. Często około dekady. Co też nie wiąże się ściśle z zamożnością małżonków. – Utkwiła mi w pamięci sytuacja, gdy pan przy obliczaniu wartości majątku żądał uwzględnienia leżącej w przydomowym ogrodzie rolki papy, zwoju zardzewiałej siatki i starej budy dla psa – opowiada adwokat Magdalena Czernicka-Baszuk, specjalistka od prawa rodzinnego. – Wyszło jakieś kilkadziesiąt złotych.

Te konflikty są jak rewia cech potocznie uznawanych za typowo polskie. Z jednej strony – zaciekłość, zawiść i kombinatorstwo; z drugiej – przywiązanie do prowizorki, rytualnego „jakoś to będzie”. Skłonności te nabierają nowego wyrazu we współczesnych dekoracjach, bogatszych niż kiedykolwiek. Dzisiejsze małżeństwa obrastają w rzeczy szybciej niż w przeszłości. Rozwodzący się po roku wspólnego życia mogą spędzić kolejne trzy lata na dochodzeniu, które przedmioty są jego, a które jej.

Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że spraw o podział majątku wpływa do sądów ok. 10 tys. na rok. Ostatnio nawet mniej, ale też mniej zawiera się małżeństw. Przybywa za to tych sporów, których nie udaje się rozstrzygnąć, zostają do rozpatrzenia na później; w 2017 r. było ich już prawie 16 tys.

Iluzja osobnych worków

Nowe w tych współczesnych dekoracjach jest też to, że buduje się je dłużej. Ludzie wchodzą w małżeństwa później niż dwie, trzy dekady temu. Czasem z własną, osobną historią, czasem ze wspólną. Typowa kolej zdarzeń: pani K. i pan K. żyli przez lata w związku partnerskim. On kupił mieszkanie na kredyt, spłacali go wspólnie, potem ona zaszła w ciążę, więc dla zasady sformalizowali związek. Po ślubie jakiś czas płacili jeszcze razem za ten kredyt, lecz związek zaczął się sypać. W końcu ona wystąpiła o rozwód. – W takiej sytuacji mieszkanie pozostaje pana K. – mówi Czernicka-Baszuk. – Sąd, dzieląc majątek wspólny, prawdopodobnie nakazałby panu rozliczyć się z byłą żoną za połowę rat, które spłacali razem w czasie małżeństwa. To, co pani K. dokładała wcześniej, byłoby jednak bardzo trudne do odzyskania.

Adwokatkę nieustannie dziwi, jak słabe rozeznanie mają ludzie nawet w podstawowych regułach tej gry: to, co on i ona posiadali przed ślubem – mieszkanie, gotówka, samochody czy udziały w różnych biznesach, to majątek osobisty każdego z nich. To, co zarobili albo wypracowali po ślubie, to majątek wspólny, który można podzielić u notariusza lub przed sądem. Sądy najczęściej przyjmują, że udziały w tym majątku są równe – nawet jeśli on zarabia fortunę jako prezes banku, a ona jest nauczycielką w przedszkolu. – Choć często małżonkowie, którzy więcej zarabiali, czują się tym pokrzywdzeni – przyznaje Magdalena Czernicka-Baszuk. – Bywa też, że mąż i żona mają oddzielne rachunki bankowe. Przelewają na osobne, wspólne konto równiusieńko tyle samo, i prowadzą zeszyty, w których skrupulatnie rozliczają gospodarskie wydatki. To absurd, bo w razie sprawy przed sądem i tak wszystko zostanie włożone do jednego worka i podzielone na pół. Albo przychodzi pan i mówi: „Przez 15 lat mieliśmy kredyt, ale to ja go spłacałem, szło z mojego wynagrodzenia”. Ludzie w ogóle nie rozumieją, w co wchodzą, zawierając związek małżeński. Nie zastanawiają się, czy są na tyle otwarci, by faktycznie dzielić się wszystkim z drugą osobą.

Gdy podejmują wysiłek refleksji, okazuje się, że tu akurat współczesne trendy modyfikują tradycyjną niefrasobliwość. Od początku stulecia ponaddwukrotnie przybyło intercyz. W 2000 r. – podpisało je 25 tys. par, w 2017 r. – już prawie 60 tys. Prof. Agata Gąsiorowska z wrocławskiego wydziału Uniwersytetu SWPS, badająca psychologiczne znaczenie pieniędzy, zaznacza, że czasem stoją za tym zupełnie neutralne intencje – zabezpieczenie majątku rodziny, gdy mąż albo żona zaczyna ryzykowną działalność biznesową lub gdy firma popada w kłopoty. Albo przyzwyczajenie do samodzielnego zarządzania własnymi pieniędzmi, gdy wchodzi się w małżeństwo później niż we wcześniejszych pokoleniach, z nawykiem samostanowienia.

A jednak umowy o rozdzielności majątkowej wciąż mają złą prasę. – Ludzie mają opory przed mieszaniem dwóch poziomów relacji z innymi osobami – wspólnotowego, relacji bliskich i intymnych oraz poziomu relacji rynkowych, takich jak w biznesie – tłumaczy prof. Gąsiorowska. – Te wspólnotowe relacje są oczywiście bardziej pierwotne i naturalne. Człowiek, gatunek, który stopniowo się rozwijał, najpierw żył w plemionach i małych grupach blisko powiązanych jednostek, a dopiero potem wymyślił handel i ustrukturyzował relacje z obcymi ludźmi. Relacje rynkowe są więc słabiej ugruntowane w naszej naturze, ale mają pewną wyraźną przewagę nad relacjami wspólnotowymi: jasne, klarowne reguły postępowania. Dodatkowo rozwoju relacji wspólnotowych, zwłaszcza romantycznych, ludzie są dziś mniej pewni niż kiedykolwiek. Wielu bierze pod uwagę, że małżeństwo może się skończyć niepomyślnie, więc próbują się zabezpieczyć na przyszłość. By chociaż mieć, gdyby nie udało się być.

Do ostatniej klamerki

Gdy faktycznie się nie udało, a strategii zapobiegawczej nie było, można jeszcze próbować załatwić sprawę poza sądem. – Namawiam klientów do rozmów, ale tylko w 30 proc. sytuacji udaje się ustalić podział majątku przed notariuszem, w formie umowy – ocenia adwokat Karolina Twarowska-Handzlik. – Czasem jeszcze przed rozpoczęciem postępowania rozwodowego, czasem w jego trakcie. Ale pozostałe co najmniej 70 proc. par jednak idzie do sądu. Pełnomocnicy często argumentują, że rozstrzygnięcia sądowe są nieprzewidywalne.

Weźmy kredyty mieszkaniowe. Sąd Najwyższy niedawno orzekł, że hipoteka obciążająca dom lub mieszkanie nie ma wpływu na wartość nieruchomości. Nieruchomość przechodzi na męża lub żonę, ale on czy ona muszą spłacić połowę wartości domu byłemu współmałżonkowi. A z kredytem pozostają oboje, sąd nie może zwolnić z niego żadnej ze stron. – To orzeczenie budzi wątpliwości, poprzednie rozstrzygnięcia też je jednak budziły – zauważa sędzia Tomasz Zawiślak z Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia. – Największa trudność w postępowaniach podziałowych wiąże się z dwiema zasadami: kumulacji roszczeń i badania przez sąd składu i wartości majątku wspólnego. Oznaczają one, że w jednym postanowieniu trzeba podzielić cały majątek, rozstrzygnąć o wszystkich roszczeniach z nim związanych. We wniosku o podział majątku pan B. pisze, że chodzi o mieszkanie o wartości 500 tys. zł wraz z wyposażeniem, a pani B. odpowiada, że mieszkanie ma wartość 650 tys., a na wyposażenie składają się kanapa Kler, piekarnik Amika, pięć lamp sufitowych, trzy stojące oraz kilkadziesiąt innych przedmiotów. A na ostatniej prostej, tuż przed wydaniem rozstrzygnięcia przypomina sobie: „Łyżeczki! Do podziału są jeszcze łyżeczki!!!”.

Ponieważ sąd jest zobowiązany zbadać wartość majątku, w razie rozbieżności między małżonkami, na przykład w sprawie wyceny mieszkania, musi powołać biegłego rzeczoznawcę majątkowego. Szczęście, jeśli ta pierwsza opinia zostaje uznana przez obie strony. Ale zwykle nie jest – mówi sędzia Zawiślak.

Najczęściej Polacy sprzeczają się o to, czego już nie ma. Pan L. mówi, że w mieszkaniu, z którego się wyprowadził, zostały bezcenne książki. Pani D., że w domu, który opuściła, był fotelik praprababci, Ludwik XIV. Ktoś inny, że w przedpokoju stała szafa gdańska. – Druga strona odpowiada: „Nic takiego nigdy nie było”. Albo: „Było, ale się zepsuło, wyrzuciłam”. Trzeba sprawdzić, co się faktycznie stało – opowiada sędzia Zawiślak. Więc słucha się świadków, czasem też nagrań, ogląda zdjęcia. Ale jeśli biegły nie może zobaczyć oryginałów przedmiotów, wyceny robi hipotetycznie, zbierając dane – z którego roku ta szafa? kto ją wykonał? jak mocno była zużyta? Wszystko łatwe do podważenia. I do rozciągnięcia na miesiące dywagacji.

Kolejny standardowy scenariusz: pani przekonuje, że wbrew dokumentom, według których mieszkanie jest wspólne, kupione za małżeńskie 200 tys. zł, pani wyłożyła na nie 100 tys. z przedślubnych oszczędności, otrzymanego spadku lub darowizny (które, otrzymane nawet po ślubie, nie wchodzą w majątek wspólny). Więc pani ma prawo żądać od pana 50 tys. w ramach rozliczenia. Jako świadkowie występują krewni pani potwierdzający, że darowiznę przekazała jej nieżyjąca już babcia, która zebrała 100 tys. zł w szufladzie i przekazała wnuczce w gotówce, bez dokumentów. Albo że finansowy prezent przekazany 15 lat wcześniej był tak naprawdę wyłącznie dla córki, bo zięcia od początku teściowie nie lubili i wiedzieli, że związek jest bez przyszłości.

Zdarzało mi się uznawać twierdzenia o potajemnych rodzinnych darowiznach za udowodnione, nawet gdy takie małżeństwa trwały latami, ale były to szczególne sytuacje – związki toksyczne, z elementami przemocy. Rodzice żony wiedzą, że w jej małżeństwie źle się dzieje, zięć pije, więc oni po cichu regularnie przekazują jej pieniądze, a to na wykup lokalu spółdzielczego, a to na remont – przyznaje sędzia Zawiślak.

Charakterystyczne dla polskiego społeczeństwa ostatnich dekad było prostoduszne wyznawanie przed sądem, że zapisy w aktach notarialnych i księgach wieczystych to fikcja. Pan bez żenady oświadcza, że tak naprawdę dostał nieruchomość w darowiźnie, ale żeby nie płacić podatku, zawarł umowę sprzedaży. Przestępstwa podatkowe uległy przedawnieniu, a nawet jeśli nie, sąd nie chce otwierać już kolejnych frontów. A pan na dowód prawdziwości swoich twierdzeń wskazuje 15 świadków, w tym pięciu w Irlandii, czterech w Kanadzie i dwóch na Cyprze Północnym – współczesna sceneria rozwodów nader często jest międzynarodowa. – W granicach Unii Europejskiej dość sprawnie przesłuchuje się z pomocą placówek dyplomatycznych – ocenia Tomasz Zawiślak. – Gorzej z krajami, z którymi nie ma kontaktów dyplomatycznych. Sąd musi czekać, aż świadek przyjedzie do Polski – np. na święta.

Sędziowie i pełnomocnicy mają wrażenie, że niektórym eksmałżonkom to przedłużanie spraw odpowiada. Gdy pani, tuż przed rozstrzygnięciem przypomina sobie o niepoliczonych łyżeczkach, pan odpowiada wnioskiem o uwzględnienie piaskownicy ogrodowej, ona wnosi o wycenę klamerek do bielizny, on – anteny tv na dachu, po kilkadziesiąt sporów w jednej sprawie, gdy jeden się rozstrzygnie, rodzi się kolejny. I zwykle nie chodzi o to, żeby mieć. Czasem o to, żeby trwać w kontakcie, jeszcze razem być. Czasem, żeby po materialnym kursie rozliczyć niematerialne urazy, często o to, żeby udowodnić własną rację. Dla realizacji tego akurat celu można zaciągnąć nawet milion kredytu.

Policzymy się później

Jest jeszcze taki najbardziej polski wariant: rozwodzą się, ale dzielenie rzeczy zostawiają na kiedyś tam. Do sądu można wystąpić bez ograniczeń, nawet dekady po orzeczeniu rozwodu. Mecenas Czernicka-Baszuk podkreśla, że zwlekanie jest szczególnie nieroztropne, bo konieczność rozliczeń dosięga eksmałżonków, najpóźniej przy dzieleniu spadku po pierwszym, który umrze. A jednak ludzie tak trwają. Pan i pani mieli dwa mieszkania, po rozwodzie ona zostaje w jednym, on wyprowadza się do drugiego. Z czasem on żeni się po raz drugi, robi z nową żoną remont w tym mieszkaniu. Tuż potem była uznaje, że chciałaby zrobić podział. I nie wiadomo, jak sąd rozstrzygnie sprawę.

Żeby podzielić majątek, ustala się jego stan z daty rozwodu, a wartość z dnia podziału. Nawet gdyby stan się nie zmienił, wartość mieszkania i tak mogła wzrosnąć albo spaść. Jeśli standard mieszkania został podwyższony, jego wartość na pewno wzrosła, ale do ostatecznego rozstrzygnięcia konieczne są symulacje, wyceny biegłych. Trzeba być bardzo niefrasobliwym, żeby robić nakłady na niepodzielony majątek – podkreśla adwokatka. I dodaje, że osób, które latami siedzą na takich bombach zegarowych, jest masa. Nie gra roli wykształcenie, status społeczny. W niektórych rozwodowa złość latami płonie, zagrzewając do walki, u innych zużywa energię tak, że nie starcza na ostateczne domknięcie spraw.

Nie o sprawiedliwość chodzi

A aktualne procedury dzielenia majątku oszczędności energii nie sprzyjają. Wielkie nadzieje pokładano w upowszechnieniu mediacji. Sędzia Tomasz Zawiślak przyznaje, że też je podzielał: – Mediatorzy potrafią dotrzeć do jądra sporu, rozwiązać zasadniczy problem między stronami, który bardzo często nie ma charakteru materialnego. Jednak przez lata może w trzech prowadzonych przeze mnie sprawach udało się tą drogą dojść do porozumienia. Bardzo często poziom sporu i emocji rozwodzących się małżonków jest zbyt duży, by nawet z pomocą mediatora zacząć rozmawiać.

Ostatnie zmiany w organizacji pracy sądów nie ułatwiły ani nie przyspieszyły prowadzenia tych spraw, tak jak i żadnych innych. Sędziowie od lat apelują, by zaradzić brakowi biegłych sądowych, na których opinie w skrajnych przypadkach trzeba czekać ponad rok. Powtarzają, by ograniczyć czas, w jakim można przedstawiać wnioski o podział kolejnych części majątku, niechby i do pół roku, byle nie w nieskończoność, co otwiera furtkę do tragikomicznej licytacji roszczeń. Sędzia Zawiślak kilka razy na sali sądowej nie wytrzymał: „Proszę państwa, pamiętajcie, tu chodzi o rzeczy. Nie o wymierzenie sprawiedliwości za wszelkie doznane krzywdy ani nie o zemstę za zdradę!”.

M. z dwiema córkami i mężem po rozwodzie mieszkają na 60 metrach pięć lat. Wieloletnie wojny o zegar czy toster w końcu odbijają się na zdrowiu psychicznym pani, pana, reszty rodziny. Okołorozwodowe „sprawdzam” przynosi przykry wniosek, że ani wspólne „być” się nie powiodło, ani „mieć” też się nie udało.

Polityka 3.2019 (3194) z dnia 15.01.2019; Społeczeństwo; s. 31
Oryginalny tytuł tekstu: "Ani być, ani mieć"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną