Gdy prezydent Andrzej Duda ogłosił kolejną, trwającą ponad dwa dni żałobę, tym razem ku pamięci zmarłego w wieku 88 lat byłego premiera Jana Olszewskiego, Konrad Imiela, dyrektor Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu, upomniał się o artystów, czyli pośrednie ofiary tego stanu wyjątkowego. Odwołane koncerty i spektakle oznaczają brak zarobku. Czasem także niemożność powtórzenia projektu przygotowywanego przez długie miesiące. „Dlaczego to od zawsze dotyka tę jedną grupę społeczną?” – pytał. „Artyści w znakomitej większości uprawiają wolny zawód, nie są nigdzie na etacie”. Pod wpisem na Facebooku posypały się wyrazy poparcia i zrozumienia, i kolejne komentarze: „Żałoba jest stanem ducha, nie administracyjnym nakazem. Odnoszę wrażenie, że to kolejna ingerencja w naszą wolność, rodzaj perfidnej kontroli nad emocjami. Śmierć 88-letniego człowieka jest zjawiskiem naturalnym i nie może paraliżować życia milionom obywateli naszego kraju”.
Na prywatnych profilach uskarżano się na odwołane zawody pływackie, do których przygotowywały się dzieci w Warszawie, odwołany koncert dziecięcego chóru z Gniezna, skasowany turniej break dance w Radomiu czy koncert muzyki filmowej w Koszalinie, dla którego to już czwarta formalna żałoba w ciągu dwóch miesięcy – po śmierci polskich górników w kopalni w czeskim Karwinie, śmierci prezydenta Gdańska, byłego premiera Jana Olszewskiego i śmierci pięciu nastolatek w escape roomie (dla Koszalina ogłosił ją prezydent miasta Piotr Jedliński).
Podczas gdy telewizje nadawały relacje z pogrzebu zmarłego premiera, przecież wybitnego polityka, Polska z trudnością hamowała zgoła inne emocje. Prócz narzekań na pokrzyżowane plany walentynkowe, pisano poważniej. O frustracji z powodu licytacji na żałoby – po Janie Olszewskim i Pawle Adamowiczu; o rozwadnianiu żałoby narodowej, skoro w dekadę odprawiliśmy ich więcej niż przez całą wcześniejszą historię Polski.