Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Kościół oddział gdański

Kościół na gdańską modłę

Ksiądz prałat Henryk Jankowski w mieszkaniu na plebanii przy gdańskim kościele św. Brygidy, 2006 r. Ksiądz prałat Henryk Jankowski w mieszkaniu na plebanii przy gdańskim kościele św. Brygidy, 2006 r. Łukasz Głowala / Forum
Czego tu nie było? Królewski przepych, afery korupcyjne, oskarżenia o pedofilię, a ostatnio polityczny skandal z zaginionym księdzem w tle. Zdecydowanie w Gdańsku wierni nie mogą się nudzić.
Metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź, 2017 r.Łukasz Dejnarowicz/Forum Metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź, 2017 r.
Bp senior Tadeusz Gocłowski, 2010 r.Łukasz Ostalski/Reporter Bp senior Tadeusz Gocłowski, 2010 r.
Ksiądz Franciszek Cybula (za nim po prawej kardynał Franciszek Macharski) podczas kampanii wyborczej Lecha Wałęsy, 1995 r.Łukasz Banasik/EAST NEWS Ksiądz Franciszek Cybula (za nim po prawej kardynał Franciszek Macharski) podczas kampanii wyborczej Lecha Wałęsy, 1995 r.

Artykuł w wersji audio

Miasto nigdy nie mogło narzekać na brak znanych duchownych. Żeby wspomnieć takie nazwiska, jak abp Tadeusz Gocłowski czy abp Sławoj Głódź albo ksiądz prałat Jankowski, czy choćby kapelan Lecha Wałęsy ksiądz Franciszek Cybula.

Zresztą zmarły w zeszłym miesiącu ks. Cybula mógł być symbolem dyskretnych wpływów tutejszych duszpasterzy. „Zwykły” ksiądz został w 1980 r. spowiednikiem Lecha Wałęsy (młody przywódca związkowy sam się o to do niego zwrócił). Od tej pory był przy Wałęsie i w 1990 r. został pierwszym w wolnej Polsce oficjalnym kapelanem głowy państwa i był w jego najbliższym otoczeniu. Skonfliktowani z Wałęsą bracia Kaczyńscy uważali, że ks. Cybula wraz z Mieczysławem Wachowskim jest szarą eminencją, a właściwie – złym duchem Belwederu. Niewątpliwie miał wpływ na wiele decyzji, a także interwencji prezydenta.

W ostatnich tygodniach cała Polska emocjonuje się postaciami dwóch gdańskich księży: Henryka Jankowskiego, którego pomnik został właśnie zdemontowany, oraz Rafała Sawicza – księdza, który zniknął. To dla niego – według zeznań biznesmena Geralda Birgfellnera, powinowatego Jarosława Kaczyńskiego – była przeznaczona słynna koperta z gotówką.

Kim jest Sawicz? Historia tajemniczego księdza wiąże się z najnowszym etapem działalności „gdańskiego oddziału korporacji Kościół”. Etapem, kiedy nastąpiła zmiana szefa.

Dr Piotr Szeląg pamięta Rafała Sawicza z gdańskiego seminarium duchownego. Sawicz był rok wyżej od niego. Mieszkali na jednym piętrze.

– Inteligentny, bystry, wyróżniający się wśród kolegów, dobrze odbierany – charakteryzuje Sawicza, późniejszego kapelana abp. seniora Tadeusza Gocłowskiego. – To był czas wizyty papieża, potem przygotowań do Milenium. Abp Gocłowski dla młodych osób był autorytetem, reprezentował klasę, kulturę osobistą.

Abp Gocłowski to postać na Pomorzu legendarna. Biskupem został w 1984 r. Śmiało wsparł środowiska opozycyjne. Stał się pośrednikiem między Solidarnością a Kościołem. Uczestniczył w rozmowach w Magdalence, w przygotowaniach do Okrągłego Stołu. Towarzyszył narodzinom PO, udzielał ślubu kościelnego Małgorzacie i Donaldowi Tuskom. Cieszył się ogromnym szacunkiem. Dlatego seminaryjny kolega jest przekonany, że Rafał Sawicz funkcję kapelana abp. Gocłowskiego przyjął jako wyróżnienie. Zadanie to powierzył mu nowy metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź.

W kościelnym światku wielu jest przekonanych, że istota nominacji była taka, że Sawicz miał być „człowiekiem Głódzia” przy Gocłowskim.

Desant

Dlaczego nowy metropolita miałby wstawiać kogoś do otoczenia abp. Gocłowskiego, który zostawiał sprawy doczesne i zaczynał żywot emeryta? Warto zwrócić uwagę na klimat zmiany kadrowej, która wiosną 2008 r. dokonała się w gdańskim Kościele. A ten był fatalny.

Odchodził człowiek instytucja. Miał wśród lokalnych elit potężny autorytet, a do tego znakomite stosunki z samorządowcami. Można mówić nawet o gdańskim sojuszu tronu i ołtarza. Zbudowanym w oparciu o osobiste, nieformalne relacje.

A Sławoj Głódź? Arcybiskup, generał WP, sybaryta. Już sama plotka, że to on zostanie następcą, wywołała poruszenie. Po pierwsze, był postrzegany jako człowiek z drugiej strony politycznej barykady. Patron sojuszu PiS z Samoobroną i LPR. Sympatyk ojca Rydzyka (którego Gocłowski był krytykiem). Po drugie, nowy metropolita miał upodobanie do blichtru. Abp Gocłowski wręcz przeciwnie. Był mało wymagający materialnie. I jeśli nazywano go księciem, to nie ze względu na przepych, lecz arystokratyzm ducha.

Jolanta Banach, wiceminister gospodarki w rządzie Leszka Millera, w 2008 r. była gdańską radną. Uważa, że Kościół jako instytucja miał niewielkie korzyści z niemerkantylnego sojuszu Gocłowskiego z lokalną władzą. Może właśnie dlatego przysłał abp. Głódzia, cieszącego się opinią zapobiegliwego gospodarza, z ręką do zarządzania finansami, do pozyskiwania nieruchomości. Zbudował przecież siedzibę kurii warszawsko-praskiej. Umiał dogadać się z PiS i SLD. Był przyzwyczajony, że polityczny mainstream wita go z otwartymi ramionami.

Według osób związanych z kurią gdańską za nominacją stały typowe „korporacyjne” gry kadrowe. U podstaw był zamysł pozbycia się Głódzia ze stolicy, by abp Kazimierz Nycz, świeżo mianowany metropolita warszawski, nie miał konkurencji na prawym brzegu Wisły. Abp Głódź godził się na to z chęcią: Gdańsk jest bardziej prestiżowy niż warszawska Praga.

Z dobrych źródeł wiadomo, że abp Gocłowski, zaskoczony, kim ma być jego następca, zdecydował się na bezprecedensowy krok. Napisał odręczny list do kardynała Tarcisio Bertone, wtedy sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej, z apelem, by jeszcze raz przemyśleć tę decyzję kadrową. Został on osobiście wręczony kardynałowi. Ale nie przyniósł efektu. Tyle że przed objęciem funkcji przez abp. Głódzia w nuncjaturze odbyła się rozmowa z udziałem nuncjusza apostolskiego Józefa Kowalczyka i obu biskupów gdańskich – starego i nowego.

Abp Głódź miał trudne początki swej posługi. Ingres 26 kwietnia 2008 r. zdominowali politycy PiS. Z prominentnych samorządowców był tylko Paweł Adamowicz. Zaproszenie do Rzymu na uroczystość odebrania paliusza, symbolu władzy metropolity, też zostało w dużej mierze zignorowane. Do tego doszły dążenia emancypacyjne młodych radnych PO, mniej konserwatywnych, czujących wiatr przemian społecznych i potrzebę odsunięcia tronu od ołtarza. To była spora grupa wspierana przez posłankę Agnieszkę Pomaskę. W efekcie abp Głódź spotkał się z niechęcią – Gdańsk zranił arcybiskupa. I metropolita dał temu wyraz w wywiadach, mówiąc np., że pokazywano go tu jak wilkołaka. Opór próbował przełamać po generalsku. Zaraz po ingresie upomniał się o hektar Parku Oliwskiego. Poprzednik Głódzia nie wyciągnął po park ręki, świadom, jak fatalny byłby społeczny odbiór.

Potem rozgorzał spektakularny spór o świątynię Jana Pawła II, którą metropolita chciał zbudować w dzielnicy Łostowice. Miasto nie chciało „drugiego Lichenia”. Projekt kościoła miał być z konkursu, ale ten, który zwyciężył, nie przypadł do gustu metropolicie. Architekci i historycy sztuki byli zachwyceni, ale arcybiskup miał skojarzenia z Lidlem czy Biedronką. Radni stanęli okoniem. Nie zgodzili się na zmianę planu, by mógł powstać okazały obiekt z wieżą wysoką na miarę pragnień arcypasterza.

Z czasem sprawy się nieco uładziły. – Paweł Adamowicz z abp. Głódziem też starał się ułożyć stosunki, mimo wszystko łagodzić nastroje – mówi Bogdan Oleszek (PO), przez 17 lat przewodniczący rady miasta. – One były raz lepsze, raz gorsze. A kuluarowo różne rzeczy o sobie mówili.

Wszyscy dostrzegają też zmianę, jaka dokonała się w abp. Głódziu od czasu (czego nie ukrywano) choroby nowotworowej. – Stał się bardziej stonowany, spokojniejszy – mówi Jacek Karnowski, prezydent Sopotu. Adamowicz odwiedził go wtedy w Warszawie w szpitalu. Karnowski zresztą też. – Z arcybiskupem Gocłowskim byliśmy zaprzyjaźnieni – mówi Karnowski. Między nami a arcybiskupem Głódziem na początku była nieufność. To dwa zupełnie inne charaktery: zakonnik i generał. Rozmawiamy o współpracy, ale twardo, na gruncie rozdziału Kościoła od państwa.

Karnowski podkreśla swoją wdzięczność dla metropolity, że pochował jego przyjaciela, prezydenta Adamowicza, w Bazylice Mariackiej, że – jak powiada – w tej sytuacji nie dzielił ludzi na tych, z którymi mu po drodze i nie po drodze.

Widać ostrożność, wstrzemięźliwość w wypowiedziach na temat metropolity. Ktoś tłumaczy, że teraz, za rządów PiS, do abp. Głódzia jeździ się, gdy potrzebna jest przychylność administracji państwowej, na przykład wojewody. On ma przełożenie na posłów, na niektórych polityków rządzącej partii. Potrafi rugnąć i coś załatwić. – Dawny gdański sojusz – konstatuje rozmówca – osłabł. Ale pojawił się ten nowy mechanizm. Dla wspólnego dobra chcemy wykorzystać wszelkie możliwości.

Jankowski niezgody

Abp Gocłowski był szefem miękkim, niektórzy mówili: matczynym. Zostawiał księżom dużą swobodę, ufał, bywał łatwowierny. Co czasem skutkowało aferami. Jak sprawa kościelnego wydawnictwa Stella Maris, które kantowało Skarb Państwa na podatkach, wystawiając faktury za fikcyjne usługi doradcze.

Szefem Stelli Maris był ksiądz Z.B., były kapelan abp. Tadeusza Gocłowskiego, poprzednik ks. Rafała Sawicza. Korzystając z uprzywilejowania podatkowego Kościoła, wydawnictwo sprzedawało tzw. puste faktury (łącznie na ponad 67 mln zł), pozwalające firmom zwiększyć koszty, uszczuplić podatki i wyprowadzić spore sumy poza kasę przedsiębiorstwa. Proces toczył się wiele lat – tak że gdy doszło do finału, mało kto pamiętał, o co chodzi w całej sprawie. Sam abp Tadeusz Gocłowski dwukrotnie był przesłuchiwany przez sąd. Tyle że nie na sali sądowej, ale w domowym zaciszu. W końcu księdza B. skazano na więzienie w zawieszeniu i grzywnę.

Inna słynna sprawa to historia Domu Złota Jesień, gdzie seniorzy walczyli z księdzem w sądzie, bo zainwestowali pieniądze i okazało się, że nie będą właścicielami opłaconych lokali.

Abp Gocłowski nie umiał szybko ucinać drażliwych spraw. Tak było z różnymi ekscesami prałata Jankowskiego. Proboszcz Świętej Brygidy, podobnie jak metropolita, był postacią ogromnie ważną dla Solidarności (niezależnie od tego, co dziś mówi się o jego współpracy z SB). Na początku lat 90. skupiło się wokół niego środowisko bliskie Kościołowi radiomaryjnemu. To dodatkowo nie ułatwiało abp. Gocłowskiemu przywoływania prałata do porządku. Przy każdej takiej próbie pod Świętą Brygidą gromadziły się agresywne tłumy obrońców. I nie brakło inwektyw pod adresem arcybiskupa. W końcu metropolita jakoś ks. Jankowskiego zdyscyplinował. Sprawa oskarżeń o pedofilię rozmyła się w prokuratorskim śledztwie z 2004 r.

Bunt na pokładzie

Gdy nastał abp Głódź, częściowo przywrócił ks. Jankowskiego do łask. Nie na probostwo, ale do głoszenia kazań. Ale kilkanaście miesięcy później prałat zmarł. Na pogrzebie ks. Jankowskiego i z okazji odsłonięcia jego pomnika arcybiskup wygłaszał peany ku czci. Teraz odbija się to rykoszetem i uderza w autorytet Kościoła. Bo pojawiły się nowe oskarżenia i nowi potencjalni świadkowie. Dziś dla środowisk walczących z pedofilią w Kościele ten pomnik, wcześniej zaakceptowany (nawet Paweł Adamowicz dołożył 5 tys. zł), stał się symbolem i miejscem manifestacji. Rozgorzały skrajne emocje. Abp Głódź, podobnie jak wielu polskich purpuratów wykonywał unik za unikiem.

W ostatniej reakcji kurii na wręczony papieżowi raport Fundacji Nie Lękajcie Się czytamy: „Co zaś dotyczy sprawy ks. Henryka J., trudno odnieść się do czasów, gdy Pasterzem Archidiecezji Gdańskiej był Tadeusz Gocłowski, Arcybiskup Metropolita Gdański”. A przecież abp Głódź musiał mieć tę samą wiedzę, jaką miał jego poprzednik, bo miał dostęp do akt osobowych. No i mógłby inaczej zareagować na nowych świadków. W wytycznych Konferencji Episkopatu Polski z 8 października 2014 r., dotyczących sytuacji, gdy oskarżenie dotyczy duchownego, który nie żyje, jest zapis: nie należy wszczynać dochodzenia kanonicznego, chyba że zasadnym wydałoby się wyjaśnienie sprawy dla dobra Kościoła”. Czyż nie mamy do czynienia z sytuacją, że dobro Kościoła wymaga wyjaśnienia? Wobec braku reakcji abp. Głódzia inicjatywę przejęli radni miasta wydając decyzję o demontażu pomnika, pozbawieniu prałata Jankowskiego skweru i tytułu honorowego obywatela miasta.

Abp Głódź jest typem szefa twardego. W kręgach kościelnych stawiano mu zarzuty o obcesowe traktowanie podwładnych, nieliczenie się z ich godnością, nagradzanie tylko bezwzględnie posłusznych. Bunt przeciw temu księża podnieśli w 2013 r. Poszli do mediów. Plonem były artykuły we „Wprost”, eksponujące wątek pomiatania kapłanami. I w „Gazecie Wyborczej”, gdzie na pierwszy plan wysunęły się kwestie finansowe – kopert, którymi proboszczowie kupują sobie przychylność i spokojne trwanie.

Inne kwestie, które wzburzyły duchownych, niekoniecznie robią wrażenie na świeckich. Na przykład to, że arcybiskup zbudował sobie rezydencję w dzielnicy Orunia. I w niej zamieszkał, choć wszyscy biskupi gdańscy mieszkali w kościelnym kompleksie przy katedrze i seminarium. Samorządowców akurat oruńska rezydencja nie uwiera. To nie pałac w Głódziowej Bobrówce na Podlasiu, z okazałym kolumnowym portykiem, tylko zabytek, dawne kolegium jezuickie, odrestaurowane pod okiem konserwatora. A było w ruinie.

Po artykułach za abp. Głódziem ujęli się najbliżsi współpracownicy wraz z dziekanami. Sam arcybiskup uznał się za pomówionego, ale zadeklarował podjęcie dialogu z krytykami. Tymczasem ze skargą do nuncjusza abp. Celestino Migliore udał się ks. prof. Adam Świeżyński, który z gdańskiego seminarium przeniósł się na UKSW w Warszawie. Potwierdził m.in. historię młodego księdza, który sekretarzowanie metropolicie przypłacił załamaniem nerwowym. „Zdecydowałem się na spotkanie z nuncjuszem mimo głębokiego przekonania, że i tak to niczego nie zmieni” mówił potem ks. Świeżyński „Dziennikowi Bałtyckiemu”.

Rzecz w tym, że system kościelny zakłada dobrą wolę, dobry charakter i szczere intencje tego, kto posiada władzę – konstatuje dr Piotr Szeląg. – Jeśli jest inaczej, to ludzie są bezbronni. I prawo jest wtedy martwe. Bo mamy do czynienia z władzą absolutną.

Szeląg, dr prawa kanonicznego, od 2014 r. poza stanem kapłańskim, był konsultantem filmu „Kler”. Poza stanem kapłańskim znalazł się też ks. Sawicz.

Ksiądz Rafał

W 2008 r. Rafał Sawicz został wyznaczony przez nowego metropolitę na sekretarza arcybiskupa seniora. Młody duchowny znalazł się niejako na styku płyt tektonicznych, między dwiema silnymi, ale bardzo różnymi osobowościami, zupełnie inaczej ocenianymi przez otoczenie. Na zewnątrz relacje Gocłowski – Głódź były bardzo poprawne, choć za sobą nie przepadali.

Do tego dochodziły jednak sytuacje, jak podczas Gdańskiego Areopagu (spotkania dyskusyjne wokół różnych problemów współczesnego świata), że arcybiskupa seniora witano owacyjnie, a aktualnego arcypasterza z rezerwą. Areopagu już nie ma. Jeden z jego współorganizatorów w 2014 r. wystąpił nie tylko ze stanu kapłańskiego, ale także z Kościoła (produkuje dla TVN 24 „Arenę Idei”).

Jaką rolę realnie odgrywał Sawicz? Prawda jest taka, że leciwy abp Gocłowski był w dużej mierze zdany na pomoc swego o ok. 45 lat młodszego przybocznego. Sawicz woził go autem, był asystentem, sekretarzem i opiekunem w chorobie. Z czasem mógł się stać powiernikiem – osoby niezwykłej, kiedyś ważnej i mającej wpływy, potem mającej wiedzę i wspomnienia.

Znamy fragmenty testamentu, odczytane 6 maja 2016 r. podczas pogrzebu abp. Gocłowskiego: „Księdzu arcybiskupowi metropolicie Sławojowi Leszkowi Głódziowi dziękuję, iż ze swej własnej woli przydzielił mi jako kapelana księdza Rafała, który przez lata dbał o moje zdrowie i to profesjonalnie jako miłośnik medycyny. W sprawach społecznych różne były nasze opinie, ale pięknie żeśmy się różnili. Dbał też o moje życie duchowe jako kapłan. Bóg Ci zapłać, Rafale!”.

Dziękował mu „za dobroć” i czynił wykonawcą testamentu: „Pamiętaj, by rodzinie przekazać albumy i portret rodziców. Wszystko według Twego uznania”.

Dla mediów ks. Sawicz stał się łakomym kąskiem dopiero po trzech latach, w związku ze sprawą taśm Kaczyńskiego. Jako ten, który wszedł w miejsce abp. Gocłowskiego do rady Fundacji Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego i podpisał się pod dokumentami umożliwiającymi rozpoczęcie budowy dwóch wież przez spółkę Srebrna.

Gerald Birgfellner zeznał w prokuraturze, że przekazał 50 tys. zł, które miały trafić do księdza Sawicza za wspomniany już podpis. Reporterzy wzięli duchownego na celownik. Okazało się, że jest zatrudniony w gdańskim magistracie na szeregowym stanowisku urzędniczym. Przy okazji wyszło, że to człowiek dość majętny.

„Gazeta Wyborcza” odkryła, że jest właścicielem otoczonej lasem 1,5-hektarowej nieruchomości we wsi Nadole nad Jeziorem Żarnowieckim, z piętrowym domem (120 m kw.) zbudowanym w 2009 r., rok po tym jak w Gdańsku nastał abp Głódź. Dziennikarze wycenili całość na milion złotych. Ale 10 lat wcześniej jej wartość była nieporównanie mniejsza. Widywano tu abp. Gocłowskiego, więc niektórzy miejscowi byli przekonani, że to on był rzeczywistym właścicielem.

Urząd zamiast parafii

Sawicz milczy. Przebywa na urlopie. W jego imieniu głos zabrał mecenas Janusz Masiak jego klient życzy sobie, by traktować go jako osobę prywatną. Nie chce rozmawiać z żadnymi mediami. Niektóre fragmenty oświadczenia brzmią naiwnie („wchodząc w skład Rady Fundacji uważał, że nie będzie to działalność publiczna i nadal tak uważa”). Natomiast pytanie o 50 tys. zł z zeznań Birgfellnera pozostało bez odpowiedzi.

Mecenas Masiak to osoba nieprzypadkowa. Jest z kancelarii, która pracowała dla kurii za czasów abp. Gocłowskiego. Za czasów jego następcy w sprawie długów Stella Maris stała na straży dobrego imienia arcybiskupa seniora wśród duchownych.

Ze strony kurii zniknęły wszystkie informacje dotyczące Sawicza. Ale w internetowej wersji „Gościa Niedzielnego” zachowała się relacja z 19 grudnia 2015 r. ze spotkania opłatkowego abp. Głódzia z kapłanami. Wręczono wtedy nominacje kanonickie. Wśród sześciu księży, których spotkał ten fawor, był ks. Rafał Sawicz. To tytuł honorowy, wyraz uznania, podkreślenie znaczenia.

Pół roku po tym wyróżnieniu, i tuż po śmierci abp. Gocłowskiego, ks. Sawicz zostanie skierowany jako wikary do parafii, gdzie proboszczem jest ksiądz biznesmen, a którą duchowni traktują jako miejsce zsyłki. Już tam nie dotrze...

***

Przez lata gdański Kościół ukrywał różne biznesowe sekrety, personalne konflikty, etyczne nadużycia. Może dlatego, że tutaj władza duchowna wyjątkowo często i mocno splatała się ze świecką.

Nie wiadomo, gdzie rozgrywa się akcja głośnego filmu „Kler”. Ale chyba mogłaby tutaj.

Polityka 11.2019 (3202) z dnia 12.03.2019; Społeczeństwo; s. 24
Oryginalny tytuł tekstu: "Kościół oddział gdański"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną