PAWEŁ RESZKA: – Niezależnie od środowisk, z których pochodzimy, od poziomu wykształcenia, generalnie jesteśmy przeciw. Tak o adopcjach dzieci przez pary homoseksualne mówiła pani profesor w wywiadzie dla POLITYKI 10 lat temu. Lata lecą i co?
ANNA IZABELA BRZEZIŃSKA: – W sumie można powtórzyć. Z tą różnicą, że par jednopłciowych wychowujących dzieci jest więcej, ale też nieco częściej przełamują strach i się ujawniają. Żyją wśród nas. Najczęściej są to biologiczne matki, które tworzą związek ze swoją partnerką.
Są? Gdzie?
Nie widać ich, bo jednak zdecydowana większość boi się ujawniać. Żyją w enklawach: nie można posłać dziecka do pierwszej lepszej szkoły, pozwolić mu wyjechać na dowolną kolonię, nie można otworzyć się na wszystkich sąsiadów i znajomych. Ciągle czai się strach – że wyśmieją, skrzywdzą. Proszę zauważyć, że to nie świadczy źle o jednopłciowych rodzicach. Oni zachowują się modelowo, chronią swoje dzieci, jak potrafią. Problem w tym, że robią to pod przymusem. I to my ich do tego zmuszamy.
Można mówić o liczbach? Jak rozumiem, grupa ciągle nie jest zbyt liczna.
Tak, choć liczba nie ma znaczenia. Każdy ma prawo mieć dziecko i wychować je na szczęśliwego człowieka. Ale ogólnej liczby nie możemy określić.
Nie możemy, bo oni się boją ujawniać, tak?
Tak. Jest pewna analogia z tym, jaki wiele lat temu mieliśmy stosunek do osób z widoczną niepełnosprawnością. Ludzie, którzy mieli dziecko z zespołem Downa, byli wytykani palcami, spotykali się ze złośliwymi komentarzami. Kończyło się na tym, że rodzice rzadko wychodzili z dzieckiem na spacer. Dziś pary jednopłciowe są w podobnej sytuacji. Boją się złych języków, szykan, bolesnych docinków.