Maria Jopek, wdowa po chórzyście Stanisławie, po seansie „Zimnej wojny” dostała od wspomnień – jak mówi – migotania przedsionków. Skąd – zachodziła w głowę – reżyser wiedział o papierosie palonym wspólnie przez małżeństwo Sygietyńskich, od których Mazowsze się zaczęło.
Czarno-biały nastrój „Zimnej wojny” zahipnotyzował cały świat. Skoro płakały nawet Amerykanki, którym zapewne jest obojętna Polska lat 50., cóż dopiero mówić o tamtych dziewczynach. Ocierały łzy na napisach końcowych starodawną chusteczką. – Toż to taniec nostalgii – streszczały sobie fabułę telefonicznie. Z racji kolan zwyrodniałych od tańca rzadko spotykają się vis-à-vis przy herbatkach. W miłości między kompozytorem Wiktorem a solistką Zulą o głosie jak dzwon, których komunizm co chwila rozłącza, odnajdywały własne, choć niedosłowne, historie.
Każdego maja do dawnego sanatorium Towarzystwa dla Nerwowo i Psychicznie Zmęczonych w Karolinie, zajętego po wojnie przez Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze, wracają tamte celebrytki sprzed lat. Serdecznie podejmują je dzisiejsi tańczący, a one rewanżują się opowieściami o melodramatach. Posłuchajmy.
Towarzyszki tancerki
Filmowa solówka „Dwa serduszka” należała do Bogusi Sysik i Haliny Ossowskiej, zwanej Lalą, wówczas zwracających się do siebie per koleżanko. Nie powiedzą, przez Joasię Kulig wykonane ładnie, choć nowocześnie. Ludowa solistka ich młodości musiała świergotać wyżej i prościutko, jak pasterka mająca 15 lat. Może scenarzyści ciut przesadzili z tragiczną miłością, bo obie od pół wieku w szczęśliwym pożyciu z tancerzami – partnerami z mazowszańskiego parkietu.
Lala śpiewała „Serduszka” do siódmego miesiąca, dyrektor Mira Sygietyńska nie pozwoliła jej wcześniej zejść ze sceny, bo nie cierpiała stanów brzemiennych.