Matura to przede wszystkim egzamin z cierpliwości. Na wyniki trzeba czekać prawie dwa miesiące. W tym roku będą 4 lipca. Od 6 maja (początek matury) do dnia ogłoszenia wyników minie aż 59 dni. Trzeba mieć cierpliwość anioła, aby nie zwariować. No cóż, maturzyści aniołami nie są. Zdający wpadają w panikę nieomal natychmiast po wyjściu z sali egzaminacyjnej. Zachowują się jak człowiek, który w drodze na imprezę zastanawia się, czy zamknął mieszkanie na klucz. A jeśli zostawił otwarte? Może lepiej wrócić i sprawdzić?
Wyobraźnia podpowiada najgorszy scenariusz. Trzeba się upewnić, inaczej zdarzy się nieszczęście. Podobnie rozumują maturzyści. Uświadamiają sobie, że prawdopodobnie napisali coś niewłaściwego, pomylili się. Niestety, nie mogą wrócić i sprawdzić, a jeśli trzeba, poprawić błąd. Arkusze zostały już zapakowane do specjalnej koperty i czekają na kuriera, który zawiezie je do siedziby Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej. Teraz wszystko w rękach egzaminatorów. Żaden licealista nie chce czekać 59 dni na decyzję osoby sprawdzającej. Takie rzeczy trzeba wiedzieć już. Dlatego maturzyści pytają, kogo się da, jakie mogą być skutki popełnionego błędu.
Czytaj także: Czwórki dostawali, matury oblali
W edukacji nie ma prostych spraw
Z pozoru sprawa jest banalnie prosta. Przecież w każdej szkole pracują nauczyciele, którzy są czynnymi egzaminatorami. Wystarczy więc powiedzieć im, jaki błąd został popełniony, a ci podadzą skutki. Niestety, w edukacji nie ma prostych spraw. Podczas szkoleń dla egzaminatorów nieraz byłem świadkiem, jak ta sama praca została sprawdzona na wiele różnych sposobów i uzyskała skrajnie różne oceny: od dyskwalifikacji po maksimum punktów.