30–60 proc. więcej chętnych niż miejsc, jedna trzecia dzieci bez dostępu do wybranego przedszkola, często niejasna i nieczytelna rekrutacja, niekiedy... losowanie jako metoda rozstrzygnięcia, które dziecko do przedszkola się dostanie, a które nie. Czego to opis? Organizacji opieki nad dziećmi w kraju, w którym od kilku lat „działa się na rzecz jej poprawy”. I w którym od dwóch lat każda gmina ma obowiązek umożliwić korzystanie z wychowania przedszkolnego dzieciom, których rodzice zgłosili taką chęć.
Jak to idzie, sprawdzała Najwyższa Izba Kontroli. I właśnie opublikowała raport w tej sprawie.
Brak miejsc w przedszkolach: sytuacja niezgodna z prawem
Wynika z niego, że w prawie połowie skontrolowanych gmin (14 na 30) pełnego dostępu do opieki przedszkolnej nie ma. Choć jest to niezgodne z prawem. Dlaczego nie ma? W skrócie mówiąc, nie uważa się tego za ważne. Tylko w 17 z 30 gmin, które sprawdzali inspektorzy NIK, autentycznie przejęto się dostępnością przedszkoli: policzono, ile nowych dzieci może potrzebować opieki, ile będzie kontynuować korzystanie z niej, przeanalizowano, jakie zmiany wymusza „reforma oświaty”, czyli m.in. wydłużenie nauki w podstawówkach do ośmiu lat. A potem wyciągnięto z tego wnioski i zaczęto je wprowadzać w życie. W skali kraju wiele to nie dało.
W zakończonym właśnie roku szkolnym tzw. wskaźnik uprzedszkolnienia był wyższy o 2,6 proc. w porównaniu z rokiem 2017/18. Do przedszkola chodziło 86 proc. dzieci, niecałe 78 proc.