Może każdy rozhisteryzowany kobiecy głos jest podobny? – zastanawia się Hanna, specjalistka marketingu w dużej korporacji w Warszawie. Jej mama, emerytowana lekarka z Trójmiasta, gdy odebrała telefon i usłyszała kobiecy szloch, była pewna, że to jej córka. – Haniu, co się stało?! – krzyknęła w słuchawkę. Oszustka podająca się za Hannę szlochała: – Miałam wypadek, zabiłam kobietę na przejściu, leżę w szpitalu, będę miała zaraz jakąś operację, była u mnie policja, jest rodzina osoby zabitej. Błagała „rodziców”, żeby wyjęli wszystkie pieniądze. Trzeba je za pośrednictwem policji przekazać rodzinie ofiary. Wtedy poszkodowani nie wniosą skargi. I jeszcze wezwanie: Mamusiu, błagam, nie rozłączaj się, ja się boję, do nikogo nie dzwoń, błagam.
– To było psychologicznie świetnie rozegrane – przyznaje Hanna. – Mama zadzwoniła tylko do taty po pieniądze. Przejął rozmowy na swoją komórkę. Był przekonany, że kontaktuje się z policjantem i prokuratorem na przemian i z płaczącą kobietą, którą brał za córkę.
– Statecznemu, zdroworozsądkowemu inżynierowi, gdy usłyszał słowa córki: pomóż mi, wyłączyła się logika – tłumaczy ojca Hanna. Wypłacił oszczędności całego życia – 150 tys. zł. I zgodnie z poleceniami, jakie dostawał przez telefon (rozmówcy nie pozwalali mu się rozłączyć), zawiózł pieniądze pod podany adres i na hasło „Hania, wypadek” oddał je stojącemu na chodniku mężczyźnie. – Z nerwów ta cała kasa mu się wysypała na ulicę, zbierał przy nim te pieniądze i mu to wszystko dał – opowiada Hania.
Ale to nie był koniec. Po chwili w telefonie usłyszał, że potrzeba więcej pieniędzy. Pożyczył więc od babci środki, które miała odłożone na pogrzeb.