Karyagin to postać jak z Czechowa. Miły, jowialny i z odrobiną szaleństwa w oczach. Bez tego szaleństwa pewnie nie dałoby się wpaść na pomysł, żeby naprawiać świat w pojedynkę.
Właściwie to Yuriy Karyagin wybrał sobie konkretny kawałek świata i ogłosił się jego naprawiaczem – czyli wybrał się na przewodniczącego Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Ukraińskich w Polsce. Trzy lata temu, kiedy zakładał związek, pomysł wydawał się jak z Monthy Pythona. Ukraińskich pracowników w Polsce były setki tysięcy. Tyle że z punktu widzenia prawa pracy w większości niewidzialni, bo zatrudnieni na śmieciówkach albo na czarno. W I kwartale 2015 r. składki do ZUS odprowadzało 59 840 Ukraińców. Czyli mniej więcej tylu, ilu pracowało w Grójcu i okolicy, bo bez Ukraińców sadownicy plajtowaliby jeden po drugim. Z roku na rok Ukraińców przybywało w tempie geometrycznym, podobnie jak problemów, które ich spotykały.
Przewodniczący Karyagin był jednym z niewielu, którzy wiedzieli, co naprawdę dzieje się na społecznym dole.
Zaraził na przykład polskich kolegów z OPZZ pomysłem, żeby do Kodeksu karnego wpisać kolejne przestępstwo – praca przymusowa. Propozycja poszła na obrady komisji wspólnej rządu i związków zawodowych. I zaczęło się stukanie w głowę, że przecież to nie jest XIX w., tu jest Polska, kolebka gościnności. Tyle tylko, że w tej kolebce 36-letni stolarz Wasyl Czornej jak poczuł się gorzej, to zamiast do szpitala trafił do lasu. Jak śmieć.
Inny świat
Poczekalnia do doktora Karyagina świeci pustkami. Nie ma nawet jednego człowieka, choć drzwi ma otwarte na oścież. Nikt nie czeka. Nikt nie kręci się po korytarzu. Ale Karyagin nie wygląda na zmartwionego. – Pan zobaczysz – mówi z silnym akcentem. – Pan poczeka do godziny dziesiątej, bo tu się pracę wtedy właśnie zaczyna.