Społeczeństwo

Wśród apokryfów i Ojców Kościoła

Patrologia - wczesnochrześcijańska literatura

Ojcowie Kościoła: św. Bazyli Wielki, św. Jan Chryzostom, św. Grzegorz Wielki - ikona z XVII wieku, pochodząca z Lipia, miejsce ekspozycji - Muzeum Historyczne w Sanoku Ojcowie Kościoła: św. Bazyli Wielki, św. Jan Chryzostom, św. Grzegorz Wielki - ikona z XVII wieku, pochodząca z Lipia, miejsce ekspozycji - Muzeum Historyczne w Sanoku Wikipedia
Z ks. profesorem Markiem Starowieyskim o literaturze wczesnochrześcijańskiej i pismach natchnionych, o kanonie biblijnym i apokryfach oraz o tym, czym zajmuje się patrologia, rozmawia Sławomir Mizerski.

Jest ksiądz profesor patrologiem. Czym się właściwie zajmuje?

Marek Starowieyski: – Literaturą wczesnochrześcijańską, literaturą ciągle zbyt mało znaną w Polsce. Jest to literatura, która rozwijała się od początku II w., a więc po powstaniu ksiąg Nowego Testamentu, aż do mniej więcej VIII w. Są to dzieła pisane w języku greckim i łacińskim, a również w językach orientalnych, jak np. syryjskim i koptyjskim. Ale równocześnie robię wycieczki w literaturę wczesnego średniowiecza i Bizancjum, które są jej przedłużeniem.

Jak zrodziła się w księdzu pasja patrologa. Był to jakiś tekst, którego lektura księdzem wstrząsnęła?

Powody były bardziej prozaiczne. Mój mistrz prof. Kazimierz Kumaniecki, uczony wielkiej klasy, poradził mi pisać magisterium na Filologii Klasycznej Uniwersytetu Warszawskiego z Izydora z Sewilli, pisarza z VII w. Był to 1965 r. i nie studiowało się wtedy pisarzy chrześcijańskich na uczelniach państwowych. I potem poszło już wszystko w tym kierunku: studia w Rzymie, habilitacja, pierwsze publikacje. Tyle że było trochę inaczej niż u zwykłego patrologa, który zajmuje się doktryną Ojców Kościoła; mnie bardziej interesują sami pisarze i świat, w którym żyli, i – powiem szczerze – zaprzyjaźniłem się z nimi i podobnie jak w życiu: jednych lubię i chętnie z nimi obcuję, z innymi stanowczo mniej.

Których ksiądz lubi, a których nie?

Lubię mnichów, i tych egipskich, i tych zachodnich, podobnie jak poetów chrześcijańskich, zarówno greckich jak i łacińskich oraz orientalnych. Lubię Augustyna, mądrego Bazylego, nieznośnego Hieronima i nieustannie wahającego się Grzegorza z Nazjanzu. Stanowczo mniej lubię Atanazego i Cyryla, podobnie jak Hilarego z Poitiers. Dlaczego? Cenię ich geniusz, ale nie są mi sympatyczni. Choć badacz powinien się tego wystrzegać.

 
Jak zorganizować bibliotekę bez grosza?

Ciężkie życie miał patrolog w PRL?

Chyba nie mniej ciężkie jak każdy humanista. Tu dochodziły jednak specyficzne trudności. Patrologię uprawiano w Polsce dawniej tylko w niewielkim stopniu. Nie było warsztatu: źródeł, opracowań; biblioteki były ubożuchne. Trzeba było wszystko zaczynać od początku, a więc zdobywać za granicą. Zdobyć to było jedno, przewieźć przez granicę drugie, i tu zaczynały się problemy, a celnicy wpadali w panikę na widok książek obcojęzycznych i to w dziwnych alfabetach. Musiałem się zaprzysięgać, że to nie literatura syjonistyczna. Kiedyś wiozłem dwie walizy książek z Rzymu, celnik mówi: Będziemy konfiskowali, a ja mu: Tak, ale nie oddam bez spisu, który pan sam zrobi. Bierze jedną książkę: grecka, drugą: francuska itd.; otarł pot z czoła (było gorąco), spojrzał na korytarz, był pusty, spojrzał jeszcze raz na stos książek i kazał mi wszystko natychmiast schować, by nikt nie zobaczył. W ciągu ponad trzydziestu lat przewożenia książek skonfiskowano mi jedną.

Ważną?

Proszę sobie wyobrazić, to były niewydawane w Polsce dzieła późnego Marksa po francusku!

Jak ksiądz zdobywał za granicą książki?

Po prostu żebrałem, gdzie się dało. Moi francuscy, włoscy, a szczególnie belgijscy koledzy okazywali się nader hojni. A równocześnie nawiedzałem składy dubletów bibliotek, gdziekolwiek się znalazłem. Najpierw patrzono na mnie podejrzliwie, potem otwarto mi serca... i biblioteki. A ponadto był ze mnie pożytek, bo oczyszczałem im półki z niepotrzebnych książek.

Wszystkie zdobycze księdza stoją na tych półkach?

Biblioteka Patrystyczna w Warszawskim Seminarium Duchownym jest najbogatszą biblioteką w Polsce z około 20 tys. woluminów i około 60 tytułami czasopism. Większość z nich przydźwigałem na swym grzbiecie. Bóg dał mi szerokie bary, a jako że jestem i przewodnikiem górskim, na słabego nie trafiło.

Odkrywamy zupełnie inną, mniej znaną stronę bycia uczonym i humanistą?

I w dodatku typowo polską, bo nikt z moich kolegów za granicą nie musi się o to wszystko troszczyć. A ja powinienem napisać podręcznik „Jak zorganizować bibliotekę bez grosza”. Tu jest czterdzieści lat mojej pracy i wierzę, że dobrze posłuży przyszłym pokoleniom uczonych, którzy z takimi trudnościami nie będą musieli się borykać jak ja i moi koledzy w początkach naszej pracy.

Komu służą studia patrologiczne?

Komu dzisiaj są potrzebne badania patrologiczne i czemu służą?

Historia jest pewną ciągłością i nie można wyrzucić bezkarnie jednego z jej etapów. Niektóre historie literatury europejskiej kończą starożytność na Tacycie i Juwenalu, a potem jest już Dante i Petrarka, czyli około tysiąca lat dziury, jak by nie było Augustyna i Hieronima, poetów chrześcijańskich, Jana Chryzostoma, Grzegorza Wielkiego i innych budowniczych Europy, bez których kultura europejska jest niezrozumiała, a co więcej, jej obraz jest zdeformowany. Ja i moi koledzy staramy się zapełnić tę lukę świadomości kulturalnej.

Czy badania te mają znaczenie dla Kościoła?

Nawet fundamentalne i to z kilku powodów. Jest to okres, w którym formuje się teologia chrześcijańska i zostają ogłoszone podstawowe dogmaty na pierwszych soborach powszechnych. Ponadto ci pisarze, zwani Ojcami Kościoła, dokonali ogromnego dzieła: przełożyli naukę Jezusa, wyrażoną w pojęciach semickich, na pojęcia wzięte od Platona i Arystotelesa, a więc na grecki świat pojęć. Oni też są dla nas wzorem: znali dogłębnie kulturę swoich czasów i używali jej dla wyrażenia nauki Ewangelii. Czy my umiemy, jak oni, przełożyć naszą wiarę na pojęcia zrozumiałe dla człowieka XXI w.? Stąd też wielki renesans teologii współczesnej zaczął się od lektury Ojców, czy był to Newman, czy Rahner, czy de Lubac. I w końcu: Ojcowie są wspólnym dziedzictwem nierozbitego chrześcijaństwa. Jeśli chcemy rozmawiać z chrześcijanami przedchalcedońskimi (żyjącymi w Syrii, Armenii, Egipcie itd., którzy nie uznali uchwał soboru chalcedońskiego w 451 r.), z prawosławnymi i protestantami, musimy powrócić do wspólnych źródeł wiary – do Ojców Kościoła. Stąd znaczenie ekumeniczne tych studiów patrologicznych.

Czy w tych pismach można wyczytać jeszcze coś fundamentalnego, czy mogą zawierać jakieś nieodkryte, a zasadnicze treści dla nauki Kościoła?

Nie należy się tego spodziewać. Natomiast jestem pewny, że znajdziemy jeszcze wiele nowych pism, a może odkryjemy nowych autorów.

Wiadomo, że Septuaginta, a więc tłumaczenie Biblii Hebrajskiej na język grecki przyczyniło się do konfliktów między judaizmem a chrześcijaństwem.

Tak, ale najtrudniejszym problemem było przełożenie świata semickich pojęć na język Hellenów (a więc także i świata rzymskiego), co spowodowało z kolei zagubienie pewnych wartości świata judaistycznego. Tak powstał konflikt między hellenochrześcijaństwem i judeochrześcijaństwem. Dziś w Izraelu nieliczne zresztą wspólnoty Żydów chrześcijan szukają swoich korzeni w judeochrześcijaństwie.

W świecie Biblii i apokryfów

Ksiądz zajmuje się apokryfami, czyli pismami nawiązującymi do Biblii, a które nie weszły do kanonu Pisma Świętego. Czy można się spodziewać odkrycia nowych apokryfów, które, jak wierzą zwolennicy teorii spiskowej dziejów, znajdują się ukryte w Watykanie?

Ciągle są odkrywane nowe apokryfy w miarę rozwoju studiów nad nimi, którymi zajmuje się duża grupa międzynarodowa i międzykonfesyjna badaczy. Nasza wiedza o apokryfach wzbogaca się niemalże z dnia na dzień: odkrywamy nowe teksty i coraz lepiej je rozumiemy. Natomiast historia o ukrywaniu przez Watykan apokryfów to jedna z bzdur, które cieszą dziennikarzy żądnych sensacji od ponad stu lat.

Nie znajdzie się więc nic, co mogłoby stanowić kanwę sensacyjnej fabuły w rodzaju „Kodu Leonarda da Vinci”?

„Kod Leonarda” roi się od byków historycznych i trudno go poważnie traktować. Inny jest casus „Ewangelii Judasza”: to tekst ważny dla poznania gnostycyzmu, natomiast nonsensem była cała akcja nagłaśniania tego bardzo trudnego w samym sobie tekstu, także z powodu jego zniszczenia, oraz mówienie o nim jako o największym wydarzeniu ostatnich dwustu lat.

Czym charakteryzuje się apokryf? Czy jest to tekst gorszy od pism kanonicznych?

Nie gorszy, ale inny. Każdy historyk literatury wie, że inaczej czyta się różne teksty: inaczej list, inaczej kontrakt, inaczej modlitwę. Ewangelie apokryficzne mówią nie tyle o Jezusie, ile o ludziach epoki, w których one powstawały: pokazują nam świat myślowy nie Ojców Kościoła, a więc uczonych teologów, ale chrześcijaństwo prostego człowieka, czasami przypominające nasz świat jasełek i sztuki ludowej. Apokryfy są ciekawymi dokumentami, trzeba je tylko umieć czytać.

Ewangelie apokryficzne też opowiadają o życiu i męce Pana Jezusa, ale nie weszły do kanonu pism natchnionych. Dlaczego?

Na początku słowa i fakty z życia Jezusa przekazywano ustnie, szczególnie na spotkaniach liturgicznych i w nauczaniu kandydatów do chrztu (katechumenów). W miarę jednak rozprzestrzeniania się Ewangelii spisano je w połowie lub drugiej połowie I w. Pierwsze ślady tych Ewangelii (i innych ksiąg kanonicznych) spotykamy już u pierwszych pisarzy chrześcijańskich (Ojców Apostolskich) z początku II w. Te wiadomości stopniowo przybierają autorytet Pisma, czyli taki sam, jaki miał Stary Testament. Pamiętajmy, że to ma miejsce w wielkim konglomeracie gmin chrześcijańskich, jakim był ówczesny Kościół, gdzie nie było ośrodka decydującego, jakim jest dziś Watykan. W tym Kościele następuje uznanie tej grupy pism jako księgi święte i natchnione, a wyeliminowanie innych, które tu czy tam pojawiają się w gminach, a więc apokryfów.

Na jakiej zasadzie?

Dla nas wierzących jest to jasne, że przy udziale Ducha Świętego, choć dla historyka jest to trudne do zrozumienia. Kryterium było podwójne: przyjmowano dzieła bezpośrednich świadków oraz zgodne z tzw. regułą wiary, a więc ze zbiorem prawd wiary i zwyczajów liturgicznych. Teksty spełniające te dwa kryteria były uznawane za natchnione. Zaznaczam jednak, że proces tworzenia kanonu jest trudny do uchwycenia. W każdym razie w drugiej połowie II w. mamy już wyraźnie do czynienia z czterema Ewangeliami powszechnie uznanymi przez chrześcijan.

Pismo natchnione przez Boga. Jak to rozumieć?

Bóg kieruje danym pisarzem. Ale każdy z tych pisarzy pozostaje sobą, ma swój świat myśli i pojęć. Natchnienie ogarnia autora, ale pozostaje on żywym, samodzielnym instrumentem, a nie tylko piórem piszącym pod dyktando. Chodzi więc o szczególną Boską opiekę nad pisarzem przy pisaniu tych ksiąg, którą potwierdza Kościół.

Czy gdyby obecnie dokonano sensacyjnego odkrycia nieznanych pism ewangelistów, a więc autorów natchnionych, czy istnieje szansa, że i one zostałyby uznane za natchnione i wzbogaciły kanon Pisma Świętego?

Kanon Biblii został ostatecznie określony na soborze trydenckim i jest on zamknięty, i to jest fakt teologiczny.

Humanistyka czy technokracja

Czy ksiądz jest literaturoznawcą, lingwistą, tłumaczem czy może także archeologiem i etnografem?

Nie, jestem tylko filologiem, który zajmuje się także i teologią, ale staram się, aby nie wypaść z szerokiego nurtu kultury, w którym nigdy nie wiadomo, gdzie i co znajdzie się ciekawego dla mojej pracy. Elementy apokryficzne znajdujemy w miejscach zupełnie niespodziewanych: w ludowej kulturze religijnej polskiego wschodniego pogranicza; w „Braciach Karamazow” znajdujemy „Apokalipsę Maryi”; Dantego lepiej rozumiemy znając „Apokalipsę Pawła”, a scena główna Ołtarza Mariackiego Wita Stwosza jest wzięta z apokryfu tzw. „Transitus Mariae”. Jak widzimy, dość szeroki rozstrzał zagadnień. A to tylko kilka faktów.

Czy stara się ksiądz poznawać miejsca, o których opowiadają badane pisma?

Nie tylko te, o których opowiadają pisma, ale i te, w których żyli pisarze. Trzeba powąchać powietrze w tych miejscach, zobaczyć niebo, chmury, zachody słońca i kolor ziemi, zerwać owoce i pomodlić się tam, gdzie oni się modlili. Tak zwiedzałem Egipt, Grecję, Syrię i inne kraje, gdzie działali „moi” pisarze. Renan powiedział, że piątą Ewangelią jest Palestyna. I miał rację. Kiedy tylko więc mam czas i możliwość, biorę plecaczek i wędruję po ojczyznach Ojców Kościoła, po świecie śródziemnomorskim. I nie tylko to jest ważne. Ważne jest także poszerzenie kultury i to w różny sposób: teatr, muzyka; obecnie przesłuchuję dzieła Mendelssohna, który na pewno nie był Ojcem Kościoła, ale piękno jego muzyki poszerza moją kulturę. I nie mogę się pogodzić z technokratyzmem współczesnej humanistyki specjalistów od jednego autora. To nie jest żadna humanistyka!

Stawia ksiądz humanistom wysokie wymagania.

Nie ja, ale sama humanistyka! Każdy ma ograniczoną pojemność twardego dysku w głowie. Ale ciągle trzeba go nie tylko dopełniać, ale i szukać syntezy. A praca moja polega na pokornej służbie, na przygotowaniu materiału, z którego inni mogliby korzystać.

Gdzie się ta praca zaczyna?

Na tekście, na źródle.

Wszystko zaczyna się od tekstu

Ale gdzie jest ten oryginalny tekst? Zawsze znajdzie się jakieś najstarsze oryginalne wydanie.

Ja sięgam nie do rękopisów, ale do wydań. Nie jestem wydawcą. Wydawca bowiem musi przygotować tekst na podstawie najlepszych rękopisów, które musi opracować. Kiedy zaczynałem pracę naukową w PRL, taka praca była niemalże niemożliwa, ponieważ wydawca musi mieć dostęp do bibliotek, móc w każdej chwili wyskoczyć do Paryża, Watykanu czy Eskorialu, by móc sprawdzić na miejscu rękopis czy porównać z innymi, co było wtedy wręcz niemożliwe, lub też móc zakupić mikrofilmy lub fotokopie rękopisów, na co nie było pieniędzy. Mój kolega prof. Jerzy Axer wydawał mowę Cicerona „Pro Roscio comoedo”, ale nie mógł sam wyjechać do Rzymu, gdzie w Watykanie znajdował się podstawowy rękopis. Ponieważ wtedy pracowałem w Rzymie, przesłał mi listem na kilku stronach całą litanię pytań. By móc na nie odpowiedzieć, musiałem spędzić kilka godzin w Bibliotece Watykańskiej, kontrolując miejsce po miejscu na podanym przez niego manuskrypcie przy pomocy jednego z kustoszy biblioteki. Tak się wtedy pracowało, ale to było nienormalne. W tej sytuacji stwierdziwszy w Polsce brak przekładów Ojców, a ponadto kryzys łaciny i greki, poświęciłem się pracy tłumacza. I nie ja jeden. Skutkiem tego są setki przekładów literatury patrystycznej i prac na jej temat powstałych w ostatnim ćwierćwieczu. W każdym razie ominął mnie ten pierwszy etap pracy – wydawcy.

A na czym ten etap polega?

Odpowiem pokazując, jak wydawano apokryficzne „Dzieje Filipa”. W XIX w. odkrywano w różnych bibliotekach mniejsze lub większe fragmenty tego apokryfu, które stopniowo wydawano. W końcu wszystkie te fragmenty złożył w jedno Maximilian Bonnet i wydał, jak się wydawało, tekst ostateczny, który ja w najlepszej wierze przełożyłem i przygotowałem do druku. Aliści dwaj uczeni szwajcarscy François Bovon i Bertrand Bouvier odkryli nowy, bardziej kompletny i lepszy rękopis na Atosie i wydali go, co zmieniło gruntownie tekst „Dziejów”: cały mój trud poszedł na marne i trzeba było tekst na nowo przekładać! Muszę więc się pospieszyć z jego wydaniem, by przypadkiem nie odkryto nowego rękopisu!

Wciąż więc możliwe są nowe sensacyjne odkrycia?

Nie mam wątpliwości! Wciąż wiele zagadek zawierają biblioteki rosyjskie i dawnych republik radzieckich (Gruzji i Armenii). Kataloguje się biblioteki klasztorne na Atosie, skatalogowano rękopisy na Synaju. Ale zdarza się, że znajduje się coś niespodziewanie w dobrze znanych bibliotekach; tak znaleziono nowe listy św. Augustyna i jego homilie w bibliotekach w Moguncji i Aix-en-Provence.

Osiągnięcia i wpadki

Co w pracy naukowej księdza jest najważniejsze i najtrudniejsze?

Trudno jest odpowiedzieć, bo takich spraw jest kilka. Stworzenie Biblioteki Patrystycznej, uruchomienie serii wydawniczej „Źródła monastyczne”, liczącej dziś 38 tomów! Ale ze wszystkiego wydaje mi się rzeczą najważniejszą opracowanie polskie apokryfów: mamy więc większość apokryfów po polsku, ostatni tom jest już niemal gotowy do druku. Pozostaje jednak problem hermeneutyki: jak te teksty interpretować. Namęczyłem się nad tym wiele i robiłem wiele analiz i wydaje się, że gdzieś dochodzę do końca, że zaczynam rozumieć, jak je tłumaczyć.

Na przykład?

W apokryfie „Protewangelii Jakuba” jest opis zwiastowania. Maryja siedzi na tronie, przędzie szkarłat. Obraz ten przejęła sztuka. Co to znaczy? Tron, szkarłat to atrybuty królewskie, przędzenie, wedle Psalmów, to tkanie dziecka w łonie matki. Za tym obrazem kryje się więc treść: Maryja po zwiastowaniu ma dać ciało, czyli zrodzić Króla. Taka interpretacja jest dla nas dość egzotyczna. A jednak myślenie symboliczne było typowe dla ludzi tamtych czasów, kiedy dostrzegali oni różne poziomy treściowe danego słowa, widzieli w rzeczach symbole innej rzeczywistości. I my, ludzie XXI w., by zrozumieć tamten sposób myślenia, musimy wyjść z naszej skóry – mentalności kartezjanina, który ponadto przeszedł szkołę scholastyki i arystotelesowskiej logiki, a wleźć w skórę tamtego człowieka i wtedy starać się czytać w tamtej te teksty. A to bardzo trudne.

Czy taki zabieg w ogóle jest możliwy?

Jestem przekonany, że wielu obrazów nie odczytam, że niektóre odczytam błędnie. Ale chyba droga jest już wytyczona i trzeba ryzykować, bo każdy badacz musi podjąć takie ryzyko. I nie przejmuje mnie to, że ktoś za kilkanaście lat stwierdzi, że Starowieyski był idiotą i nie rozumiał tak prostych spraw. O ile tego doczekam, to będę się cieszył, bo znaczy to, że praca moja nie poszła na marne, ktoś ją podjął i lepiej ode mnie wykonał. A to już jest sukces.

Ponosił ksiądz w swojej pracy porażki, były wpadki?

I to ile! Jeśli ktoś ich nie ponosi, to znaczy, że nic nie robi. Największą wpadkę miałem przy przekładzie tekstu syryjskiego św. Efrema. Tu małe wyjaśnienie. Jeśli napotykam teksty orientalne, potrzebne w pracy, szukam fachowych orientalistów, z czym jednak w kraju jest bieda. Jeśli nie znajduję, sam tłumaczę z któregoś z przekładów filologicznych w językach zachodnich, porównując mój tekst z innymi przekładami. Otóż wypadło mi przekładać tekst syryjski św. Efrema na podstawie przekładu francuskiego. Musiałem tekst oddać terminowo, a coś tam mi w moim przekładzie nie grało. Chodziło o słowo palais – pałac, które mi nijak do kontekstu nie pasowało. Tekst więc trochę nagiąłem do tego pałacu, przełożyłem i wysłałem do druku, choć sumienie tłumacza mnie gryzło. Po wydaniu tekstu otrzymałem list od jakiegoś księdza, bardzo miły, z wyrazami szacunku dla znakomitego tłumacza; czuję więc, że coś złego się szykuje. I nie pomyliłem się: autor zwraca mi uwagę, że palais to znaczy również podniebienie i rekonstruuje na podstawie mojego przekładu tekst francuski. Sięgam do tekstu francuskiego: pasuje, sięgam do słownika Roberta – oczywiście miał rację. Pozostało przyjąć pokornie cios, umieścić sprostowanie (co nie było przyjemne!) i przesłać gratulacje za świetną pracę filologiczną. A samemu wyciągnąć wniosek: Starowieyski – trochę więcej pokory.


Ks. Marek Starowieyski, prof. dr hab., prof. zwyczajny UW. Ur. w 1937 r. w rodzinie ziemiańskiej, brat Franciszka, malarza, i Kazimierza, chemika. Matura w liceum im. Stanisława Staszica w Sosnowcu w 1954 r. Po roku studiów na Filologii Klasycznej UW wstąpił do Warszawskiego Seminarium Duchownego i otrzymał w 1960 r. święcenia kapłańskie. Po dwóch latach pracy w parafii podjął przerwane studia na UW, które ukończył w 1966 r. Po trzech latach wykładania języków łacińskiego i greckiego w Seminarium Duchownym w Warszawie udał się na studia doktoranckie w Rzymie (Greogiana), ukończone doktoratem w 1971 r. Po trzech latach pracy w Kongregacji Wychowania Chrześcijańskiego w Watykanie powrócił do Warszawy, gdzie podjął pracę w Seminarium i na Papieskim Wydziale Teologicznym. Habilitację otrzymał w 1985 r. na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. W 1992 r. podjął pracę w Instytucie Filologii Klasycznej UW, od 1998 r. visiting profesor w Instytucie Patrologicznym Augustinianum w Rzymie. Brał udział w licznych kongresach naukowych w kraju i za granicą.

Zakres zainteresowania: poezja chrześcijańska, monastycyzm, apokryfy Nowego Testamentu. Główne publikacje: „Muza chrześcijańska” (3 tomy), „Słownik wczesnochrześcijańskiego piśmiennictwa” (z J.M. Szymusiakiem) i „Słownik wczesnochrześcijańskiego piśmiennictwa Wschodu”, 4 tomy homilii patrystycznych „Apokryfy Nowego Testamentu” (3 tomy, trzy dalsze w druku) oraz szereg drobniejszych książek i liczne artykuły po polsku i w językach kongresowych. Redaktor „Studiów Teologicznych Warszawskich”, członek komitetów redakcyjnych „Meandra” (Warszawa), „Apocrypha” (Paryż), „Studia Theologica” (Pamplona) oraz serii naukowych: „Źródła monastyczne” (Tyniec, 38 tomów) i „Ojcowie żywi” (WAM, 17 tomów).

 

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną