Joanna Cieśla: – Czy dziś więcej rodziców niż dawniej obawia się o zdrowie psychiczne swoich dzieci?
Małgorzata Święcicka: – Tak. Zawsze istniała grupa rodziców o nadmiernej wrażliwości – oni i w innych okolicznościach czują większe zagrożenie niż pozostali. Mają skłonność do wychowywania nadmiernie kontrolującego, nadopiekuńczego. W przeszłości ten niepokój dotyczył przede wszystkim zdrowia fizycznego, choć zdarzały się też osoby, które co roku domagały się badania np. IQ syna czy córki, w obawie, że jest za niskie. Ale też dzieci z różnorakimi problemami zdrowotnymi rzeczywiście jest obecnie więcej, choćby ze względu na to, że medycyna pozwala ratować więcej wcześniaków i noworodków z zaburzeniami czy zespołami genetycznymi, które jeszcze kilkanaście lat temu by nie przeżyły.
Kolejna kwestia to coraz lepsze naukowe rozumienie zaburzeń. Na przykład ADHD. Nic nie wskazuje na to, by częstość występowania tego zespołu była dziś większa niż kiedyś. Ale dopiero od dwóch dekad jest on diagnozowany. Znaczenie ma również oczywiście większa dostępność usług psychologicznych i większa świadomość problemów po stronie rodziców. To w sumie bardzo dobrze. Tyle że każde zjawisko miewa wynaturzenia. Ta coraz powszechniejsza wiedza psychologiczna często jest powierzchowna i chaotyczna. Ludzie odwołują się do niej w sposób uproszczony. Problemy psychologiczne bywają traktowane analogicznie do medycznych, na zasadzie: jak gorączka, to nurofen. Gdy pojawia się problem w zachowaniu dziecka, rodzice oczekują nazwania go i podjęcia szybkiej terapii czy rehabilitacji.
To nierealne?
Chodzi raczej o to, że psychologia jest nauką tak skomplikowaną, a psychika ludzka jest tak złożona, że pewne zależności trudno zrozumieć.